Głos Latarnika
Wielce Szanowny Panie Erneście, Dzięki wywiadowi z Panem, opublikowanemu w internetowym wydaniu Rzeczpospolitej, dowiedziałem się o istnieniu Pańskiej strony w cyberprzestrzeni. Od razu też do niej zajrzałem i z przyjemnością odnalazłem w niej utwory tak bardzo pasujące do sytuacji oczekiwania, oczekiwania na przyjście Pana, oczekiwania na cud... Bo też wnosząc z tonu Pańskiego wywiadu, wydaje się, że tylko cud może pomóc naszemu w dziwny sposób "oszołomionemu" społeczeństwu. Kiedyś wszystko wydawało się prostsze: "my" kontra "oni". Było oczekiwanie — a zatem i nadzieja — że jak się ten "dom niewoli" rozpadnie to nastąpi dla nas raj na Ziemi. Tak się jednak nie stało: wymieszano "nas" z "onymi", dobro ze złem, powstały hańbiące wręcz nas postawy moralne - te różne "... pierwszy milion trzeba ukraść...", "...jestem za, a nawet przeciw...", "...odpieprzcie się od Generała..." - te różne "grube kreski" na różnych poziomach życia. Odebrano nadzieję.... Spowodowało to zanik drogowskazów moralnych na ścieżkach naszego życia. Obserwuję bieżące sprawy Polaków jakby nieco z oddali — mieszkam w Toronto w Kanadzie — i z przerażeniem zauważam nieuczciwość i brak dojrzałości tzw. elit w naszym Kraju. Zapewne bywając wielokrotnie przez czas dłuższy za granicami, zdążył już Pan utracić tę naiwną wiarę w uczciwość społeczeństw Zachodu, szczególnie tych, co bardziej rządzonych przez tzw. business community, i w to, że szczęście spłynie na nas głaskanych niewidzialną ręką wolnego rynku. Ale ja chyba za bardzo się rozgadałem o sprawach politycznych, bieżących, jakby nie "poetyckich". Chociaż, wydaje mi się, nieobca jest Panu rozmowa z czytelnikiem lub widzem na tematy zasadnicze i aktualne. To jakby mi utkwiło w pamięci z lat moich licealnych (końcówka lat 60) kiedy to kilkakrotnie całą klasą biegaliśmy we Wrocławiu do Teatru Polskiego na spektakle Rzeczy Listopadowej w reżyserii Skuszanki. Piszę "biegaliśmy" z kilku powodów: - powód pierwszy: nasz Polonista zaliczył Pana wówczas do panteonu wieszczów narodowych — po trzech naszych wielkich dziewiętnastowiecznych (tym trzecim był Norwid, a nie hrabia Krasiński) i bohaterskim Krzysztofie Kamilu, powstańcu warszawskim. Trudno wymarzyć sobie lepszą rekomendację — na młodych, gorących ludzi działało to jak narkotyk... - powód drugi: zamiast nudnych klasówek czy zadań domowych pisaliśmy w ramach języka polskiego recenzje teatralne, co stało się nawet przedmiotem nieoficjalnego klasowego współzawodnictwa między kolegami. Aby móc "zabłysnąć" trzeba było dobrze poznać niuanse treści i inscenizacji. I choć większość z nas wybrała później nauki ścisłe, to z przyjemnością wspominamy te zażarte dyskusje. Potem, w latach siedemdziesiątych poczułem się trochę jakby ten Wieszcz wylał mi kubeł zimnej wody za kołnierz — jak to: Wieszcz w roli reżymowego urzędnika w polskim Londynie... I przyszedł czas Solidarności, czas, który jakby zaczął przywracać twarze i imiona ludziom... Pomimo upływu lat wierzę jednak intuicji mojego Polonisty — i mam nadzieję na to, że Wieszcz jeszcze nie raz mocno podłubie w sumieniu polskich zjadaczy chleba, że to odbije się mocnym echem i że w końcu tychże zjadaczy chleba przerobi... Noblesse oblige! Jest wielkim zaszczytem dla mnie możliwość podzielenia się z Panem tymi kilkoma myślami, a ponieważ piszę ten list niemal już w Wielki Czwartek, więc proszę przyjąć ode mnie najlepsze życzenia zdrowia i pomyślności oraz wielu sukcesów w użyźnianiu gleby narodowej. Z poważaniem Andrzej Sikorski, Toronto, Kanada P.S. Przepraszam bardzo za brak "ogonków" przy niektórych literach (mój komputer jest mało inteligentny i nie zna polskiego — jak zresztą większość Amerykanów, dla których języki obce są obce) i znaczenie niektórych słów trzeba sobie "dośpiewać".
Szanowny Panie,
Dziękuję za list. Dał mi dużo do myślenia. Pewnie gdy będę wspominał w zapiskach czas premiery Rzeczy Listopadowej we Wrocławiu , to do wielu spraw wrócę. Do moich błędów i niesłusznych mniemań też.
A "ogonkami" proszę się nie martwić, żona poprawiła.
E.B.