To zdjęcie robiła moja starsza córka. Pokolenie dwudziestokilkulatków. Nad zdjęciem popłakała się moja żona – pokolenie pięćdziesięcioparolatków. A ja z pokolenia siedemdziesięciokilkulatków napisałem w roku 1967 (to był czas powstawania Rzeczy Listopadowej, dopuszczonej ostatecznie na sceny po dwu latach, w Warszawie jeszcze później). Przypomnę więc o sobie, wtedy trzydziestokilkuletnim, dwoma fragmentami z tej sztuki.
Fragment pierwszy to dyskusja – prowadzą ją umarli z żywymi…
….
W tym kraju, gdzie najwięcej jest nagle umarłych,
gdzie mało kto uchodził z życia powolutku
patrząc, jak jesień żółknie, jak w ogródku
bawią się cicho wnuki…
….
W tym kraju wyraźniej
niż w innych krajach, nie tak pustoszonych,
nie tak palonych, nie tak wykrwawionych…
W tym kraju lepiej słyszymy to liche
pukanie i skrobanie… Co jeszcze tak ciche,
jeszcze tak słabowite…
….
Myślisz o sumieniu?
.…
Tak, o sumieniu. Ono wciąż pod śmieciem,
które na świat zwalono — drąży…
.…
To w powiecie
warszawskim wierzą w sumienie. Dziwaczne
myśli żyją w tym mieście. Niby wszyscy smaczne
dowcipy lubią. Żarty tak logiczne
jak sztylet — proste, ostre i cyniczne
każdy opowie…
.…
Każdy tak rozumie,
jak tam na świecie brudy płyną…
….
Każdy umie
takie smrody wyniuchać, że się może schować
najlepszy w dziejach nos i polityczna głowa.
….
A poskrob lepiej… Zaraz wy kiełkuje,
zaraz dowcipów smaki pomiesza, popsuje
cuchnącą naftaliną, zżółkła, powiatowa
legenda o sumieniu.
.…
Wtedy polska mowa…
.…
No cóż tam nasza mowa?
.…
Taka jest surowa
.…
Jak stara panna…
.…
Taka barchanowa…
.…
Ach, polska mowa,
Słowa,
Słowa,
Słowa!
I drugi fragment – Monolog matki oczekującej syna. Syn zaginął, pewno nie żyje, ale Matka wierzy że może:
Powinien przyjść… Nie przyjdzie… Tyle w Polsce listów
i tyle matek czeka na pismo od syna…
Na znak, westchnienie choćby…
Najdłuższa godzina,
gdzie się sekunda każda we wieczność rozwleka,
jest ta godzina szara, gdy roznoszą pisma
do czekających matek…
Tam, naprzeciw, przyszła
dobra wiadomość… Dla jakiegoż listu
matka by zapaliła wszystkie światła w domu,
jakby oślepła nagle? Tak, to list od syna.
O, matka stoi w oknie, pismo w ręku trzyma…
Czyta… Upadło pismo… Nie, na pewno żywy,
na pewno w obcych krajach syn…
To nieprawdziwy,
to sfałszowany przez niedobre duchy
….
Opada… leci z okna list… Ten papier kruchy
może zabijać i może ożywić.
(krzyczy w stronę okna)
To list niedobry, to list nieprawdziwy…
Choćby mi tysiąc razy wypisano,
że mój najstarszy zginął, choćby mi przysłano
garsteczkę ziemi, pod którą ma leżeć,
ja nie uwierzę…
Czasami żołnierze
— tak to śpiewają przecież — z mogiłek powstają,
do swoich miłych zdrowi powracają.
Czasami bywa tak…
Musimy wierzyć,
musimy czekać… Mój syn był żołnierzem…