<

Oficjalna Strona Ernesta Brylla




Archiwum z miesiąca styczeń, 2009



List z 3 Stycznia 2009- Bajarz Polski i Pani Czoj

3 stycznia, 2009
Kategorie wpisu: Listy od czytelników

Szanowny Panie,

W archiwalnym numerze „Wysokich Obcasów” (Gazeta Wyborcza, 28.04.01) i publikowanym w tamtym czasie „Kwestionariuszu Herolda”, którego był Pan gościem przeczytałam:

Pierwsza ważna książka: Czas okupacji. „O czym szumią wierzby” oraz „Bajarz Polski” od pani Czoj z ulicy Kawęczyńskiej na Pradze.

Jestem prawnuczką Reginy Czoj i mam do dziś „Bajarz Polski” (wydany w Wilnie w 1924 roku), który należał do Andrzeja Czoja – mojego stryjecznego dziadka. Dostałam go od mojej babci, dzięki której zachowało się dużo rodzinnych pamiątek.

Rodzina państwa Czoj

W okresie okupacji moja prababcia mieszkała na Pradze przy ulicy Łochowskiej (niedaleko Kawęczyńskiej). Jej syn Andrzej został powołany do wojska w 1939 roku, a córka (moja babcia) z mężem i dwojgiem dzieci mieszkała w Wilnie. Po wojnie babcia z rodziną opuściła Wilno i przyjechała do Warszawy. Przez jakiś czas wszyscy mieszkali w kawalerce na Pradze razem z prababcią Reginą. ( Na załączonym zdjęciu nr 1: moja prababcia Regina Czoj – w pierwszym rzędzie z prawej strony oraz rodzina Kieżunów: moja babcia Halina z mężem Wojciechem, teściową Jadwigą i dziećmi Janem i Marią – moja mama).

 

Andrzej CzojAndrzej Czoj (na zdjęciu nr 2) nie wrócił z wojny. Wiadomo tylko, że jego oddział został po wkroczeniu Sowietów rozwiązany pod Lwowem i że zamierzał przedzierać się do Wilna, do siostry. Niestety nigdy tam nie dotarł a jego losy do dziś są nieznane. Matka czekała na niego aż do śmierci w 1979 roku.

 

Prababcia zmarła, gdy miałam 5 lat. Pamiętam ją już jako staruszkę leżącą w starodawnym metalowym łóżku, które wydawało mi się wtedy ogromne i trochę groźne. Siadaliśmy z bratem na brzegu tego łóżka, a ona opowiadała nam bajki i różne przedwojenne wierszyki.

W moich wspominieniach zachowałam ją jako pogodną, uśmiechniętą staruszkę, która zawsze bardzo cieszyła się na nasz widok.


Z rodzinnych opowiadań wiem, że była osobą energiczną, zdecydowaną i otwartą na ludzi.

Jestem bardzo ciekawa czy mój Bajarz jest tym samym, który Pan pamięta ze swojego dzieciństwa.
Czy moja prababcia to pani Czoj z ulicy Kawęczyńskiej na Pradze?

Życzę dużo dobrego w Nowym Roku.

 

Z poważaniem,

Barbara Majewska-Jurga

 

Bajarz Polski

 

 

Co za list. Dziękuję. Jakże wszystko się wreszcie wyjaśnia. I niby w baśni składa nareszcie w całość.

Co się wyjaśnia? A mój niepokój – bo tyle razy przejeżdżałem ulicą Kawęczyńską i nie mogłem przypomnieć sobie tej kamienicy gdzie mieszkała Pani Czoj. A było to zaraz przy Kawęczyńskiej. Reszta wspomnień się zgadza. Słyszałem tramwaje w nocy. No i słodkawy dla mnie i upajający wtedy zapach gazu – zapach wielkiego miasta. A gaz wtedy ulatniał się trochę w każdym powojennym praskim mieszkaniu. Tak powojennym. Bo to, że mieszkałem u Pani Czoj po wojnie na pewno pamiętam. Ja wtedy przyjeżdżałem z Gdyni do mojej babci Zuzanny do Komorowa koło Ostrowi Mazowieckiej. Na święta Bożego Narodzenia. Żeby nie była sama. No i na spotkania z dawnymi komorowskimi kolegami. Przede wszystkim z Ryśkiem bo my szczególnie byliśmy związani sprawą wspaniałej księgi Bajarz Polski. Wypożyczonej ongiś właśnie od Pani Czoj. O czytaniu tej księgi przepięknej za chwilę opowiem. Bo to było w roku chyba czterdziestym drugim. Okupacja. Czytam już szybko, mam siedem lat. I nie wiem czy Pani Czoj przyjechała do Komorowa, czy ktoś z naszego domu odwiedził ją w Warszawie i przywiózł Bajarza. Ale wróćmy do opowieści z roku ’47. Tak pokombinowaliśmy z Ryśkiem, że jedziemy z Komorowa do Warszawy, nocujemy u pani Czoj i zwiedzamy stolicę. Most Poniatowskiego. Jazda tramwajem. Na zdjęciu jakie Pani w liście załączyła jest właśnie ta pani Czoj. Bardzo przyjazna, ale trochę nas temperująca. Jak dobry wychowawca. A w jej domu nowe wspaniałe książkę „Czterdzieści tysięcy mil podmorskiej żeglugi”. No i ten Bajarz – księga która była kiedyś przez dwa tygodnie u nas kiedy mieszkaliśmy z Ryśkiem obok siebie w spalonym teraz domu w Komorowie… Ach jak trzeba było uważać. Nie poplamić, nie zagnieść stron. Nie taszczyć ze sobą. Czytanie księgi to był rytuał. Głośno. Ale…Ja miałem prawo siąść i czytać sobie po cichu.

 

Czemu ta książka wywierała aż takie wrażenie? W moim domu było książek nadspodziewanie dużo. Można powiedzieć o wiele więcej niż w takich zwyczajnych domach. I to jakie książki. „Antygona” , pierwsza książka którą nie rozumiejąc sylabizowałem, historyczne opracowania o powstaniu listopadowym. Książę Józef prof. Aszkenazego. Wiele z tych książek uratowanych z rąk żołnierzy Wermachtu którzy palili bibliotekę szkoły Podchorążych Piechoty. Myślę, że do dziś w niejednym domu w Komorowie są strzępy tego księgozbioru. Gdybym list ten dostał od pani wcześniej, zacząłbym o to w Komorowie pytać. Bo byłem tam na wielkiej rocznicy mojej szkoły Powszechnej. Zacząłem uczyć się w niej w roku 42. W Generalnym Gubernatorstwie polskie dzieci miały obowiązek chodzenia do szkoły. Nędznej wtedy w malutkiej chałupce (zwaliśmy ją kurnikiem). Mam świadectwa ze wszystkich tych lat wojny. Program był minimalny. Podstawy matematyki – no rachunki, wszystko dla przyszłych niewykształconych robotników prymitywnych. Oczywiście rodzice jak umieli uczyli w domu dzieci pierwszych klas. Więc maluchy nie mogły być powiernikami tajnego nauczania. Ja przeskoczyłem klasę pierwszą i w czterdziestym czwartym jako uczeń czwartej klasy dostąpiłem prawa przedwczesnego bycia w tajnym nauczaniu. Kierowała nim pani Irena Wolff wygnana do GG z Bydgoszczy skąd wyrzucano Polaków. Wszystko to oparte jest o tą tajemniczą księgę Baśni. Bo czytałem ją, kochałem, potem czytałem inne. Wtedy często ojciec czytał na głos Trylogię. Starsi koledzy robili recytacje wierszy Polskich i obowiązkiem było je znać na pamięć. I wszystko w strachu przed wywózką, zabraniem dzieci – bo ciągle odżywał błędny rozkaz Himlera o odzyskiwaniu germańskiej krwi w GG – więc każde dziecko o blond włosach i niebieskich oczach było zagrożone a ci z rodzin poznańskich, pomorskich szczególnie.

 

Książka Baśni była bramą do innego świata. Polskiego języka koloru, i dziecinnej wyobraźni. Dlatego tak o niej pamiętam. Nie wiem jak pani Czoj była znajoma z nami. Może przez wojenne dzieje jej męża i mojego ojca – chociaż mój ojciec skończył kampanię wrześniową w ostatniej regularnej Bitwie pod Kockiem u gen. Kleberga. A może z czasów przedwojennych – bo rodzice czasami bywali w Warszawie. A może z okupacji? Nie wiem czy w czasach wojny odwiedziłem jej mieszkanie. Choć mam jakieś wspomnienie. Byłem chyba wtedy tylko dwa razy w Warszawie. To była niebezpieczna wyprawa pociągiem przez Małkinię gdzie szalało Szupo i „feldpolicaje” i służby kolejowe niemieckie. Bo za Małkinią trwała ciągle obecna granica polsko-sowieckiego zaboru z 39r. To była zresztą jedna z wielkich dróg nielegalnego zaopatrzenia Warszawy w produkty żywnościowe. Ale chyba byłem. Bo zapach gazu słodkawy i dla mnie dziwnie tajemniczy – jakby z dziecinnych lat pamiętam. A może to było w marcu 45′ kiedy przeprawialiśmy się z Pragi w stronę Warszawy i dalej do Bydgoszczy? Nie wiem. Ale Pani Czoj i jej cudowna książka (ta właśnie której zdjęcie widzimy) to jest jedna z najważniejszych chwil dzieciństwa. Chyba mnie uformowała. Czemu tyle i z takimi dygresjami piszę. Bo zamyka się w liście od Pani i w moim pamiętaniu kawałek opowieści o tym skąd jesteśmy. Dla mnie odnalezienie cudownej książki dzieciństwa ma specjalne znaczenie. Jakbym dostał list z najbardziej rodzinnej ziemi. Dziękuję za niego. I za pani list, też pełen dygresji o dziejach ludzi z naszych rodzin. Bez tej dygresji nie sposób zrozumieć czasem dlaczego coś jest dla nas tak ważne. To i nasza siła i słabość. Bo czasami nie wiem jak prosto nasze czasy opowiedzieć. Tyle zawirowań. Każda sprawa otwiera inną i zmienia spojrzenie. Taka jest nasza ziemia dzieciństwa.

 

Życzę wszystkiego najlepszego na Nowy Rok,

Ernest Bryll

 

(O Pani Czoj, Bajarzu Polskim i życiu na Pradze czytaj także w Zapiskach)