Wpisy w kategorii: Wiersze
Wiersz na Wigilię
Na onej górze już świecą się zorze
Idzie do nas światło Narodzenia
O dziwimy się w sobie: – ach to być nie może
Jakież wielkie rzucamy cienie?
Tacy mali i w takim zwątpieniu
Aż się nosem zaryłeś w ziemię
A tu cienie na skrzydłach ogromnych
Ulatują do Bożego domu
Trzeba ruszyć. Od cienia już się nie urwiemy
Jedną mamy duszę a ta poszła w zorze
Jak w mazura. No, to co? Trzaśniemy
Podkówkami jak to w polskiej ziemi
Choć buty za duże może
Narodzonemu tańczymy i gramy
Jak to w polskim kraju, pod wiatr i po grudzie
A kolędami dźwigamy sami
Co jest w nas utytłane w trudzie
Strach, czy się domyje smród nawet jasnością
Ale szoruj skórę aż do krwi, do kości
Ucz się śpiewać kolędę świetlistą,
Choćby głosem niezupełnie czystym
Wiersze na dni Zaduszne
Na wyspy
Na wyspy Blasket zagnały mnie wspomnienia
Żebym widział.
Nie do uwierzenia: Po ciemnym niebie
Gdzie wszystkie wiatry sprzeczne
Lecą dusze umarłych we wieczność
Niby ptak
Tylko jak? Nawet ptak
W tym niebie-kim jest nie wie
Wołamy do nich, choć nic nie widać
Nie wiadomo, czy im się to przyda?
Nad burą wyspą niech ląd będzie bliski
Niebu- bo tego im trzeba
I zobaczymy dusze, ktore burzą niską
Przyciśnięte były aż do morza
Jak ulatują w przestworza
Strzepują z wody skrzydeł słone lotki
Kropla spadła. Jej smak taki słodki
Wedle Irlandzkiej legendy, wszystkie dusze przelatują nad wyspami Blasket
Borem, lasem
Nie dość, że borem- jeszcze muszą lasem
Wędrować ojcowie nasi
Nie dość, że na nich płaszcze nie blakują
To głód śmiertelny czują
On nie do zasypania- choć tłustym jedzeniem
Nie do ugaszenia, chociaż fundujemy
Światełko za światełkiem jak gorzałki kielich
Wszystko łykają w marszu
-Muszą tak, czy chcieli?
Bliziutko idą. Nagle nie wiadomo,
Czemu co chwila ktoś zbywa nam z domu
Było przy stole ciasno, aż trudno ruszyć łyżką
Byliśmy jak sklejeni. Teraz nam nie blisko
A najgorsze- W ucho nam terkocą
Jak to gdzieś za borem i lasem
Nasi idą przez zaprzeszłe czasy
Nocą
-Dosyć tego-
Z nienawiścią
Cieniom ojców gęby zatykamy
-Zamknijcie się. Dajcie pomyśleć…
Ale cienie muskularne. Z nami marniej
Nie dasz im rady. Nie zamkniesz ględzenia
Więc zmykamy w zdrady, otępienia
Dalej to
A nam, którzy niejedno zdradzili
Daj czas, Boże, byśmy tyle pożyli
Aż najem się po uszy wstydu
Dziś jak widać tego nie widać
W miłej stołówce naszej
Żeby siebie ktoś się przestraszył
I jedną łzą popił nagle
Co mu stanęło w gardle
Tu, choćbyś krwią się zakrztusił
Przeżuwamy. Nikt nic więcej nie musi
Więc nie muszę
Na moim talerzu
Dalej to śmierdząc leży
Więc uciekam na przyjęcia wytworne
Co śmierdziało- tutaj czeka- pokorne
Migam się, migam- Boże
Nie warto
I tak kiedyś podejdzie pod gardło.
x x x
U nas żyć nie umierać. Aby nie chorować
Bo ojczyzna na to niegotowa
Chociaż już przyjazna- trzeba przyznać
Zawsze dla tych, co ważni
Odważna Ojczyzna
Ale powolutku, może troszkę w smutku
I mniej ważni- bardzo poważnie
Zaczną udawać jak to gonią radość
Ja już niestety zbyt słabo
Ale reszta biegnie- do skutku
Taki kurz, aż zanikają
Ciągle dalej: Żyć, nie umierać!
A tym, co nie nadążają
Śmierć po życiu nie bardzo doskwiera
-Czy się boją?- Raczej się strachają
Sami siebie w tym, co dziś mają
Bo „jak się masz” to kłaniaj się życiu
Nie masz nic, to się trzymaj zdrowo
Tu się nie żyje chorobą
Bardzo złości każda chwilka słabości
Nie oglądaj się za samym sobą
Prasowanie
Uśmiechają się przez sen przyjaciele
Do mnie. Ja uśmiecham się do nich
To tak niewiele. Ale to nas obroni
Przed złym czasem, kiedy snu grymasy
Bardzo boleśnie ścinają twarze
Bo cierpimy, choć śnimy, co się nie wydarzy
A już się wydarzyło. Tak to jest, człowieku
Nie wyjdziesz na brzeg z ciemnej rzeki
Ale ta chwilka uśmiechu czasami
Jest jak pochylone drzewo nad wodami
Można ją złapać. Można się wdrapać
Po gałęziach na brzeg obudzenia
Uratowany. Mokry od spocenia
Cała pościel jest do wyrzucenia.
Niestety, jesteś średnio ubogi
Albo niedobogaty. Więc coś trzeba zrobić
Wrzucam do pralki zmięte pościelenie
Potem prasuję, długo i sumiennie
Wygładzam po zapomnienie
Śniłem, że Papież w komży tak skrwawionej
30 kwietnia – 1 maja 2011
Śniłem, że Papież w komży tak skrwawionej
Aż narodową barwę miała – stał u progu
I czekał milcząc by mu otworzono…
Dom był bez okien. Drzwi jak wieko grobu
Lecz nie wiadomo skąd było wiadomym
Że w środku coś chroboce, pełga jak westchnienie
Jak kamień niedobity…
Wreszcie otworzenie
Nadeszło. Rozłamały się wrota z łoskotem
I Papież wszedł do środka. I wybiegł z powrotem
I wracał i wybiegał w sutannie dźwigając
Obłamki które były ciałem jego kraju
Układał je mozolnie mrucząc — O, ten kamień
Bardzo wyraźnie ma Wawelu znamię
A to od Częstochowy kawałek ołtarza
A to ździebełko Narwi…
Świat za nim powtarzał
Skrzypiące nazwy i próbował skleić
Tak jako być powinno. Lecz nie po kolei
Nie podług prawdy było, bo sens był złamany
I przed narodów okiem kraj nieznany
Odradzał się tak straszny że każdy się wzbraniał
Dotknąć palcem i sprawdzić jego Zmartwychwstania.
2.II 1982
Nad jeziorem (nowy wiersz na Wielkanoc)
Po Zmartwychwstaniu Panie, poszliśmy na Twoje wezwanie
Do Galilei. Naprawdę nie było w nas wiele nadziei
Wszyscy nad Genezaret sławnym jeziorze starym
Bezradnie przycupnęli
Czy chcieliśmy być razem? Nikt nie rozpalił od razu
Nawet ogniska. To wszystko
A też najprostszej potrawy
Nikt nie miał na to spotkanie
Dlaczego? Czy wielkie sprawy
Umarły przed Zmartwychwstaniem
I nic się nowego nie stanie?
Bo co jest z Jego ciałem
Zmartwychwstał? Czy tak się zdawało
Śmierć z życiem się poplątała?
Samotni. Milczeli. Siedzieli
A On szedł radośnie. Bardzo Ludzki i Wieczny
Niósł smaczną rybę – żeby na spotkaniu
Radować się wspólną pieśnią i ryby smakowaniem
Bo wrócił do nas, do swoich. Wołał – Obudźcie się wreszcie
Upieczcie na ogniu rybę. Jestem. Nie gapcie się na mnie
Bez myśli bez wspomnienia w strachu niezrozumienia
Nie lękajcie się. Cieszcie.
Kwiecień 2011
Wielkanocne porządki
Wielkanocne porządki trzeba zaczynać
Od piwnicy ponoć. Dawno nie byliśmy
A tam może prawdziwa przyczyna:
-Pucujemy dom a nie jest czysty…
Piwnice – po wierzchu. Bo nikt nie wymaga
W naszym mieście żeby głębiej coś pamiętać
Chociaż na zasypanych piętrach stoją fundamenta
Warszawy. O tym gdzie idą korzenie
Kanałów – lepiej nie myśleć. Myślenie
Jak zmora może się ziścić
Więc, skończyliśmy czyścić
Najpłytsze piwnice
Nie grożą niczym
No, może zawstydzeniem za to zagracenie:
Coś kupiliśmy kiedyś pono w dobrej cenie
Było zdrowo i miło a jakoś przegniło
Ale mówiąc szczerze aż trudno uwierzyć
Jak łatwo się sczyściło
Najpierw to co piwniczne i suterenowe
Potem łóżkowe, powszednie, kuchenne
Są też wypucowane miejsca niecodzienne
Jak na przykład sumienie – sumiennie
Gorzej z przemienieniem. Kto się zmienił?
Choć użyliśmy środków najmodniejszych
Do zabicia smrodu – smród się nie umniejszył
Wielkanocne porządki znowu nie gotowe
Kto da radę zaczynać od nowa?
Kwiecień 2011
Dziewięć wierszy na 10 Kwietnia
Pisałem dawno…chyba są także na dziś.
EB
Przy kominku ojczystym, no może przy kuchni
Palimy sobie niepotrzebne na nic
Stare wspomnienia. Niestety cuchnie
Bo nie palimy, tylko upychamy
Sprawa za sprawą. Palimy jak śmieci
Wszystko co nasze. Niech nic nie wyleci
Z domowej kuchni – bajki. Nie wiadomo gdzie
Ach bajka, przy kominku lepsza jest niż te
Darcie papierów – jakbyś swoje, życie
Oskubywał jak skrzydła ptaka znajomego
Ale już nieważnego, dawno ubitego
Cuchnie to stare pierze. Chyba je spalicie?
Tylko kominem pójdzie straszny smród
Wiec może lepiej te piórka tęczowe
Upchnąć do poszewki
Niechaj młode głowy
Mają niepewne poduszki dla snów
Chrabąszcze, Gaudium, Lublin 2009
Czy jesteśmy prawdziwi, czy też gramy?
Taką ojczyznę, że i zgłupieć można
Wciąż pewni swego jakby niebios bramy
Broniły nas…
A tu na ostrze noża
Na szerokość złego słowa są
Sąsiedzi nasi
Co myślą o kraju
Który przedstawiamy. Jaki będzie sąd
Czy nasz teatr poznają czy też nie poznają
Jak żelazne ich twarze kiedy nawet klaszczą
Kiedy nas nienawidzą a kiedy z nas szydzą?
Cedząc:- Tak z nimi zawsze…
Z 2007 roku
Sami zadeptaliśmy tłumnie
Delikatny ślad na pierwszym śniegu
Jak inaczej? Każdy już w biegu
I nikogo nikt nie zrozumie
Wcześnie. Prawie wśród nocnej ciszy
Zanim ziemia z niebem się uleży
Niszczymy te znaki świeże
Pewne – chociaż niewidoczne prawie
Właśnie wtedy gdy w zbielałej trawie
Na ukos, po szronie kruchym
Przemykają wracające duchy
A skąd? Nie wiadomo lecz warto
Wierzyć: Do nas wracają. W otwarte
Usta, półoddech o świcie
Jak powraca dobre serca bicie
Tylko ślad – jak zwykle – zatarty
Zadeptany. Nigdzie nie prowadzi
Może jutro będzie bardziej świeży
Wreszcie ziemia z niebem się uleży
I uładzi…
Z 2007 roku
Z każdego kąta domu
Wyłazi co było wiadomym
Ale tak okryte kurzem
Że zrobiło się nieduże
A przydeptane siłą
Niby w ogóle nie było
Czy znaliśmy tę gębusię gdy tłusta
Mrugała do nas z lustra
Nie tak jak dziś spodlona
Ale zadowolona
Nie z pyłem pajęczyny
A zawadiacką miną?
Z rany lustra ze szpary ściany
Wyłazi niepamiętane
I mocno jest niekochane
Po co ten zamęt?
Chrabąszcze, Gaudium, Lublin 2009
Przybyli ułani długo przeganiani
Z naszej półpamięci. Za nimi piechury
W kompanii zwiadu mój ojciec. Ponury
Jak nigdy na tej ziemi.
Żyli, byli z nami – Nie sobą a obok
I nie mogą dojść drogi do domu
My w nim mieszkamy. Im nie wiadomo
Czy nasz dom powrócono?
My prawie pewni, że nasz – a dla nich
Czegoś zabrakło. Chodzą bezdrożami
Skrobią w okienko – nazbyt z ostrożna
Zaprosić ich do dziś nie można
Czy oni nie słyszą czy nie mówimy
Najważniejszego słowa?
Oni pytają: Hasło! Odzew! Cóż, stroimy miny
Bo nie gotowe
Obraca się nasz jęzor pokutny
Jak bułanek obcą ostrogą pokłuty
Chrabąszcze, Gaudium, Lublin 2009
Trzeba być przy sobie choć nam kraj pocięli
Jak życie
Przecież domy z naszej świata strony
Stykają się ścianami z domami w ich kraju
Nawet słyszymy kiedy dotykają
Naszego. Znaki nam czynią wiadome
My się przemycamy, oni przemycają
Na obie strony
2009
…. Gończy polski. Stara rasa ponoć
Na pół żył gdy go odnowiono
Wedle wzorców szczytnych, starożytnych
Na łańcuchu w obcych stronach głodzony
Kiedyś było tam szlachectwo polowań
On nie wiedział. W budzie się chował
Więc choć wrócił do polszczyzny od nowa
I ogona pod siebie nie chowa
Choć się zbiera do pogoni – nie wie gdzie
Można teraz rozpędzić się?
Znów wpisany jako rasa stara
W księgi świata. Nieźle się stara
Na wystawach wygrywa. Jest w cenie
Ale z kraju co jest przypomnieniem
I dawnego i niepewnego
Stąd jak kundel nagle szczerzy kły
Bo pamięta swój łańcuch jak ty
Do upadłego
Z 2007 roku
Jak ranni wielkie słowa wracają do domów
Ośmieszone, kalekie
I jak pomóc niepotrzebnym nikomu
Jak zapewnić opiekę
Jeszcze serce jest w nas. Budujemy
Szpitale dla inwalidów
Niech idą
Zapadną w ciemność
My wreszcie odpoczniemy
Mamy serce. Trzeba ich oszukać
Więc kłamiemy. Gadamy, gadamy
Przez tę chwilę gdy ich odwiedzamy
Że jesteśmy – chociaż nas nie ma
Niech w to wierzą nim pójdą do ziemi
Niech przed Bogiem opowiadają
Jak piękną Polskę mają
Jaki dom
Jakie dzieci
Jakie wnuki
Mamy serce. Trzeba ich oszukać
Z 2008 roku
– Spisane będą czyny i rozmowy –
Ale kto spisze? I zapisze co?
I jakie potem uczone głowy
Będą rozjaśniać pamięci noc
Za wielu dumnie stoi nad nami z lampami
Czasem coś i rozjaśnia, czasem prosto w oczy
Świeci. Oślepłeś. Może wtedy w nocy
Przemykają się cichcem ci co jeszcze krwawe
Znaki noszą na sobie? I może łaskawe
Są dla nich blaski oślepiające
I te szeptania, spojrzenia znaczące?
Spisane będą czyny. Lecz komu przypiszą
Te czyny i rozmowy…
I jakimi słowy
Dla jakich władców, je piszą?
Z 2007 roku
Dwa Wiersze na Gromniczną
Na gromniczną – pisał – światła liczne
Zapalały się. Gorzały świece
Ale przyszły wielkie zamiecie
Poszły z dymem wioski pograniczne
I granica Polski poszła – Kto ją wie
Gdzie? Tak u nas zadziało się
U nas? A kto pewny gdzie „nasze”
Czy ta ziemia? Czy ta ze wspomnienia
Zaśniesz – dziwne sny we snach straszą
Może tych, co stąd byli pędzeni
Gdzie granice, czy te gromnice
I ten płomyk? Czy ochroni domy
Przed łakomym wilkiem
W tych stronach
Nie ma wilków. W nas się odmieniły
A czy będą choć spokojnie żyły
Z nami. Póki gromnica płonie
Bo sam czuję:
Wilk we mnie się łasi
Do ciemności. Chce gromnicę zgasić
2010
-Ani biało anielsko, ni czarno
Diabelsko – niedoszaro, nielotnie, przymarno
Ale ten śnieg, nie śnieg – pełznie przypływem
Fale sięgają aż po okna krzywe
Naszych bloków. Bo w blokach siedzimy tej zimy
Windy stają dęba a my się boimy
W okna parterów i pierwszych pięter
Zaglądają twarze znajomo wykrętne
To nasi przyjaciele. A nawet my sami
Więc kim jesteśmy siedzący w mieszkaniu?
I cóż że świece mamy, drżąco wywijamy
Gromnicami. Zaślepiamy szyby obrazami
Które kupiliśmy kiedyś tak, dla szpanu
Bo Matka Boża taka odpustowa…
Odebrało nam mowę. Z bardzo pięknych panów
Pań delikatnych w makijażu szczerym
Robią się wadery, z nas tępe basiory
Okropne przyszły pory. Więc ty się zastanów.
Wigilia
Idą pasterze patrząc na bajery…
Idą pasterze patrząc na bajery martwe
Gazety podarte. Foldery nieszczere
Przyjaźnie niewyraźne. Piwo, co otwiera
Ktoś, zapatrzony martwo w światłość komputera
Opłatki – gadu, gadu. Spotkania bez śladu
Ślisko na twardym dysku. Lecz jest zapisane
Dziwne zjawisko: Jesteśmy tak blisko
Już prawie mamy. Czego dotykamy?
Narodzenia- płomienia
Czy tylko reklamy
Ale wielu z nas wierzy, że nie sztuczny ogień
Jest Gwiazdą, co prowadzi. Bo za chwilkę zgaśnie
Więc wędrują szukając – gdzie Dziecko, co Bogiem
Jest. Siebie niezakłamanych, tam odnajdą właśnie.
Od nas wszystkich Bryllów i naszych zwierząt życzenia wędrówki za Gwiazdą.
Grudzień 2010
Pierwsza Niedziela Adwentu
Roraty
I unieśli się z chrypieniem modleniem
Jeszcze trochę , jeszcze ciut nad ziemię
Przykurczeni – bo straszne ciśnienie
Gdy nawet o milimetr
Unosisz swoje imię
Ale za to wieczności próg
Za wysoki dawniej dla nóg
Był niżej . A światło już liże
Cieniutką pod drzwiami szczelinę
Cóż , jak zawsze , ktoś zapomniał imię
Prawdziwe niezmiennie codzienne
I znowu dla nich ciemność
Bo spadają
Światło ginie . Przygasło
Ale się twardo trzymają
Niełatwo lecieć i kasłać
Trzy wiersze na 11 Listopada
x x x
Gdzie jest twój kraj? W pamięci. Inni mówią- w duszy
A inni- w sercu
Miejsca bardzo mało
Zostało
Trudno się ruszyć
Pamięć już niejasna, a dusza przyciasna
Dla procesyji pytań- wciąż bez odpowiedzi
Dla serca- lepiej za granicą siedzieć
Ale i w kraju boli raczej średnio
Mali się zrobiliśmy- tak na dzień powszedni
Przeżyło się niejedno, a więc lepiej dmuchać
Na zimne
Więc dmuchamy. Na razie na sucho
Dla przyzwyczajenia. Bo kiedy się zmienia
Pogoda groźna- z wiatrem dmuchać trzeba
Jak się pomylisz, ślina cię oblewa
Samoswoja. Niektórzy już zgrabnie ścierają
Co opryskało twarze. Twierdząc: -To łzy kraju
Ze szczęścia zapomnienia, duszy przygaszenia
I serca, co się rusza- aby dla istnienia.
Gdzie się twój kraj zaczyna, a gdzie już gotowy?
Cóż, kraina urwana w pół słowa
Małe
Małe dzisiaj mieszkania. Bez strychów
Za nic nie upchniesz po cichu
Niepotrzebne, co z nas zostało
A więc jedni idą w życie na całość
I nocami pod śmietniki stawiają
Graty, bo się teraz nie zgadzają
Z nimi
Nowymi
Takimi, że dreszcze
Od stóp do głowy
Inni słabi jeszcze
Wstydliwie upychają pod groby tapczanów
Świat kiedyś ukochany. Niestety, tam płasko
Za dużo kurzu i nie bardzo jasno
I niebezpiecznie. Pleśnie dawnych myśli
Sny oplątują mgliście
Na szczęście w balkony
Wyposażono jeszcze kiedyś domy
Tam gęsto zawieszone- nie bardzo do pary
Nasze dawne skóry- ponure sztandary
Popatrzysz w górę: Dom aż obrzydliwy
Ale kto się patrzy? Ale kto się dziwi?
Z przyśnienia
Miała być uczta na zgodę. Niestety
Ciągle czekaliśmy. Przywiędły kotlety
Przypaliło się w kuchni, ze śmietniska cuchnie
Sałatka już rzadka. Za długo czekała
Na tych, co mieli zmęczeni przygodą
Z narodową zgodą godzić się nietrwało
Nagle krzyczą: Ręce byle jak podali
Jest półzgoda! Zapłonął żyrandol. Na sali
Zdążono skisłe sprzątnąć, nowe podać
Weszli, ucztowali trochę krzywym pyskiem
Ale byli wszyscy. Podano dziczyznę
Podniesiono kielichy za wspólną ojczyznę
W kuchni mielono mięsa w drugą stronę
Nieprzypaloną. Co się rozpadało
Uklepano. Sałatka jak reduta trwała
Uczta bolała. Bo dusze i ciała
Nie były pogodzone, jak głoszono z gęby
Ale chociaż toasty przez ściśnięte zęby
Cedzili, to wypili
I to im policzy
Bóg miłościwy i naród cierpliwy
My- cośmy tupali za oknami sali
I szeptali: Na szczęście ryby nie podali
Ość może stanąć w gardle bo tak się otwarli
Wreszcie na siebie. W ostatniej potrzebie
Czy to mara, sen wiara. A, tego nikt nie wie.