Archiwum

W Radiu Warszawa startuje autorska audycja wybitnego poety Ernesta Brylla oraz muzyka i dziennikarza Marcina Stycznia.  Będą to rozmowy o polskich poetach, tych, którzy zapisali się w historii literatury i tych, którzy mimo talentu, zniknęli w mroku zapomnienia. Wszyscy bohaterowie audycji to poeci, których na swojej drodze spotkał Ernest Bryll, między innymi: Stanisław Grochowiak, Władysław Broniewski, Marian Ośniałowski, Julian Przyboś, Tadeusz Nowak, ks. Jan Twardowski. Nie będą to wykłady z literatury, ale barwne rozmowy pełne anegdot i żywej poezji, czytanej i śpiewanej przez autorów.

Prezent dla Słuchaczy! Jeśli chcecie Państwo wygrać płytę „Bryllowanie” z autografem Ernesta Brylla i Marcina Stycznia należy w trakcie trwania programu (niedziela, od godz. 20:10 do godz. 21:00) wysłać SMS-a na numer 7160 o treści: kultura, duchy poetów, podać także imię i nazwisko.

Od nas wszystkich Bryllów i naszych zwierząt życzenia wędrówki za Gwiazdą.

Grudzień 2010

Betlejemskie Światło Pokoju
Idą pasterze patrząc na bajery martwe
Gazety podarte. Foldery
nieszczere
Przyjaźnie niewyraźne.
Piwo, co otwiera
Ktoś, zapatrzony martwo w
światłość komputera
Opłatki – gadu, gadu.
Spotkania bez śladu
Ślisko na twardym dysku.

Lecz jest zapisane
Dziwne zjawisko: Jesteśmy
tak blisko
Już prawie mamy. Czego
dotykamy?
Narodzenia- płomienia
Czy tylko reklamy

Ale wielu z nas wierzy, że
nie sztuczny ogień
Jest Gwiazdą, co prowadzi.
Bo za chwilkę zgaśnie
Więc wędrują szukając –
gdzie Dziecko, co Bogiem
Jest. Siebie niezakłamanych, tam odnajdą właśnie.

 

 

Dziś rano zmarł Zbyszek Jerzyna. Miał wielu zwolenników swojej specjalnej, cichej poezji. Należałem do nich. Nie zdążył mieć promocji swego ostatniego tomiku „Saneczki”. Tuż przed nią musiał iść do szpitala. A chciałem na tym niedoszłym spotkaniu powiedzieć: Jaki to świetny i niedoceniony poeta. Chociaż znany i lubiany. Ale jakby zatrząśnięty między drzwiami dwu pokoleń. Mojego, do którego należeli jego trochę starsi koledzy: Grochowiak, Ośniałowski, Śliwonik, ja. Niestety, tak się stało, ze ten zespół redakcyjny Współczesności jako grupa przestał istnieć. Pismo trwało nadal, ale Zbyszek jakby trochę wypadł.

Potem były przyjaźnie rozproszone. Wielka chyba i wylewna, we wszystkich tego słowa znaczeniach, ze Staszkiem Grochowiakiem. Daleka za mną. Po prostu zniknąłem trochę z życia literackiej gromady ze względów ot takich, że szukałem pracy. Mieszkałem poza Warszawą i rozwój poetyki Zbyszka mało był związany z naszą przyjaźnią. Do młodszych, wspaniałych zresztą, grup literackich pasował, ale nie do końca.

Pisał króciutkie wiersze mało rzucające się w oczy, ale za to zapadające w serce. Chciałem powiedzieć: ile im zawdzięczam. Jak lubiłem te urwane strofy i jego całe życie i myślenie. Jakby na boku. Ceniliśmy go, ale za mało. Nie pomogliśmy przebić się jego najlepszym wierszom do pamięci czytelniczej. Przebiły się bez nas i trochę mi za to wstyd. Ale jest w moim prywatnym zbiorze wierszy, jakie pamiętam.

 Nie zapomnę jego miłej, drobnej postaci i jego wielkich, choć króciutkich liryków.


Przeczytaj również:

Poeci młodzi, których potem nazwano „ pokoleniem współczesności” mieli wiele szczęścia. Na ich wieczorach autorskich gromadziło się tylu ludzi. Przeżywało ich wiersze. Pamiętało.

Ale przecież ta grupa poetów istniała bardziej na spotkaniach niż przez pisma literackie. Słynna „Współczesność” przebijała się jako jednodniówka przez różne zakazy, nakazy a przede wszystkim brak papieru. No, bo wtedy papier i druk reglamentowano. I to precyzyjnie. „Zebra” krakowska i inne, ni to periodyki, ni to efemerydy, spotykały się z podobnymi problemami.

Pozostawały więc spotkania poetyckie. Nagle wszędzie ludzie chcieli słuchać nowych wierszy. O rzeczach prostych jak tęsknota do własnego kąta. O widokach górskich oglądanych podczas zwyczajnych wędrówek a nie zorganizowanych i zarządzanych turnusów. O brzydocie, która nas otaczała i w której szukaliśmy piękna „co jest bliżej krwiobiegu słów”, a nie o pseudoklasycznych gmachach partyjnych i rządowych instytucji.

Tylko my, piszący, nie umieliśmy na ogół czytać swoich wierszy. Kiedy do tego przychodziło, każdy coś szeptał, bąkał bo głos mieliśmy ustawiony przez ówczesne reguły pompatycznych „akademii ku czci”. Więc wiadomo było, tak mówić naszych wierszy się nie da. Ale jak?

Dlatego spotkanie Wojtka Siemiona z naszą poezją było tak niezwykle ważne. Bo on umiał przekazywać naszą poezję. Co więcej był to często przekaz nadający jej najistotniejsze znaczenie. Wojtek bowiem zastanawiał się nad wierszem. Nie odtwarzał ale przetwarzał w sobie. A jednocześnie wydobywał z nas o co nam tak naprawdę chodziło. Pamiętam te przesłuchania Wojtkowe. Kazał czytać sobie, pytał dlaczego tak, oskrobywał niejako ze zbędnych ozdobników. Po każdej rozmowie, ja przynajmniej, wiedziałem którą drogą mam iść. W czasie tego pierwszego uderzenia nowej poezji nie byłem tym z „pierwszej linii”. Jeszcze wypowiadałem się z trudem. Jednym z najważniejszych był Staszek Grochowiak i też zupełnie inny Jurek Harasymowicz. Jakże mówił ich wiersze Siemion. Ludzie słuchając uczyli się na nowo odbierać poezję. Właśnie w takiej recytacji, korzystającej z języka, jego ówczesnej „ brzydoty która była bliżej krwiobiegu słów”.

Zresztą i ja pamiętam swoje wiersze, którym recytacja Wojtka dodawała znaczenia. Pamiętam do dziś jak ruszył w stronę słuchających , mówiąc mój wiersz o życiu pegeerowskim – tak jakby właśnie przekazywał nam ową zamąconą rzeczywistość peerelowskich, fornalskich czworaków. Zainteresowanie językiem, pieśnią wsi, prowincji, bardzo mnie z Wojtkiem połączyło. Mówią, że Wieża Malowana, widowisko zbudowane na tekstach poezji chłopskiej otwierało wielu oczy na to, że wypychano z naszej pamięci niejedno słowo, niejedno znaczenie. W biografiach Wojtka mówi się zawsze, że byłem jakimś współtwórcą owego przedstawienia. Nie przesadzajmy. Zbudował je i wykonywał Siemion. Co ja naprawdę wniosłem? Może to jedno – otóż w rozmowach z Wojtkiem zwróciłem mu uwagę na zawartość poetycką tekstów pieśni ludowych. Bo często pięknie śpiewane, jakby tę wartość gubiły. Zresztą śpiewanie pieśni ludowych wówczas było też „akademią ku czci”, a nie sensu.

I Wojtek zaczął mówić teksty pieśni. Nagle okazywały się wielką poezją. Powróciło znaczenie „ choćbym pamiętała i nadpamiętała”, modne potem słowo nadpamiętanie. I to „ a on już za Wisłą, ona za nim myślą” Jeszcze dalszego wołania niż wołanie słowem.

Wielkie to było wydarzenie, szczególnie dla młodych inteligentów, kształconych w języku urzędów, który się nazywało po cichu „ mowa trawa”. Bez umiejętności i talentu Wojtka, nie było by to nam przekazane. On był jednym z niewielu, którego recytacja wierszy była docieraniem do ludzi, szukaniem prawdy, pokazywaniem napięć w naszym życiu, mowie, myśleniu. Odfałszował znaczenie poezji. I naprawdę mój rocznik poetycki bez Wojtka jest trudny do wyobrażenia.

A odczarowanie z „niejasności” Norwida? A inni poeci których wiersze po recytacji Siemiona inaczej się widziało? A Wierzyński, Lechoń – Wojtek przecież tak walczył o istnienie poezji emigracyjnej.

 Jak każdy artysta ważny, miał i przeciwników. No i dobrze, bo gdyby nie miał to by znaczyło, że wnosił tylko „wartości banalne”. Piszę o nim i wspominam – tego, co otwierał nam oczy na znaczenie wierszy. O aktorstwie innym, filmowym, teatralnym, o jego działalności można by mówić wiele. Ale dla mnie był najważniejszy jako ten, co dał naszej poezji zainteresowanie i zrozumienie wiersza przez ludzi. Bez niego długo dusilibyśmy się w skąpo limitowanym ryneczku jednodniówek. Od pozwolenia do pozwolenia. Od zakazu do niby przekazu. Bo tak było w latach 53, 54 i 55…

 

Usypiałam sobie, w telewizji na TVN powtarzali program 'Polska i Świat’, rozprawiali o komitetach honorowych, społecznych, roboczych kandydatów na prezydenta. I nagle usłyszałam wśród innych nazwisko męża.  Gdy przyszedł do łóżka, zadałam pytanie:– czy wstępowałeś do jakiegokolwiek komitetu honorowego?

Obrugał mnie, mówiąc, że przecież wiem, że nie i że przecież sama dwukrotnie odmawiałam, tłumacząc, dlaczego nie. I tak nie mogłam zasnąć. Dziś od rana przeszukuję Internet. Na żadnej oficjalnej liście nazwisk , żadnego z komitetów Brylla nie ma. Uff. Ale oto w informacji na stronie TVN jest.. No więc jak jest? Czy to manipulacja? Czy to pragnienie szufladkowania? Co to jest? I po co to jest?

Poeta z którym żyję ponad trzydzieści parę lat jest raczej znany z niepodpisywania list i dystansowania się od wypowiedzi politycznych. A pisze jak pisze. To już jest zupełnie co innego. Chce być wolnym człowiekiem, nie wierzy w poezję manifestu ani deklaracje. Nie jest też pieniaczem, więc stacji do sądu nie poda ( na razie ). A poza wszystkim jak sam twierdzi – bardzo się stara aby nie popuściły mu „ starcze zwieracze mózgu”, jak to dzieje się w przypadku jego starszych i znanych kolegów.

Tyle komunikatu agencyjnego.

Żona

Dorogoi Ernest,

Primite nashi samie glubokie, samie iskrennie soboleznovaniiya v neizmerimoi potere srazu stolkih dostoinih i prekrasnih ludei Polshi.

Poverte, shto mi vmeste s vami perejivaem eto gore i etu tragediyu.

Alla Ahundova

P.S. Esli vam interesno, to prishlite vash pochtovii adres i ya vishlu vam Russkpe izdanie Wieczernik. Ono vishlo v Moskve v kontse proshlogo goda.

Dziś nadeszła przesyłka od Ałły Achundowej z tłumaczeniem na rosyjski Wieczernika. Dobrze, że mam w ręku tę książkę. Tytuł Nawieczerie, i notka w książkowym wydaniu z 2009 roku „ W roku 2003 sztuka ta była wystawiona w Teatrze Muzyki i Dramatu pod kierownictwem Stasa Namina w Moskwie i do dziś znajduje się ciągle w repertuarze”.

Więc wystawienie w Moskwie było, choć czasami myślałem, że to mi się wyśniło. Wprawdzie reżyserka Keti Dolidze przysłała mi zajmujące się repertuarem teatralnym Moskwy pismo, które właśnie wystawienie Nawieczerie uznało za wydarzenie miesiąca, ale…

Właśnie, co ale… Jakoś z tym istnieniem Wieczernika w tak zwanej oficjalnej pamięci teatrologów dziwnie było. O widzach nie powiem ani złego słowa. Przecież tłumami byli w Warszawie na Żytniej i w Gdańsku, bo przecież i na wystawieniach w Łodzi (teatr Logos) i w czasie wystawień grupy teatralnej skupionej w Lubaczowie wokół księdza Dudka. I w czasie innych już amatorskich wystawień w Bydgoszczy na Pomorzu i tylu innych miejscach. Widzowie mnie nigdy nie zawiedli.

Tak było gdy w czasie ataków oficjalnego wtedy rzecznika rządu, przeciw wystawieniu Wieczernika w 1985 roku w Warszawie przy Żytniej. Wiedziałem i ja i reżyser sztuki Andrzej Wajda i aktorzy (same wielkie nazwiska) co gramy i co przeciw nam grają.

Wieczernik, informacja o premierze 5.04.1985 roku w kościele na Żytniej
Wieczernik, informacja o premierze 5.04.1985 roku w kościele na Żytniej

Potem było mniej jasno. Jeszcze pod koniec dekady lat osiemdziesiątych odnalazła mnie tłumaczka z Belgradu. Sztukę przygotowywał tamtejszy Teatr Narodowy. Odnalazła, bo na wszystkie oficjalne pisma, nasze instytucje ówczesne odpowiadały, że nie mogą znaleźć mojego adresu. Na premierę do Belgradu nie pojechałem, bo odmówiono mi w tamtych latach prawa do paszportu. Mam tylko afisz.

Było też i wystawienie szczególne w ówczesnej Czechosłowacji – jakby poetycki teatr jednego aktora. No i było wielkie ponoć przedstawienie w Tibilisi. W teatrze Tumaniszwilego, szczególnej scenie na której grali przede wszystkim najwybitniejsi gruzińscy aktorzy filmowi. Spotkałem nawet widzów tego przedstawienia – było to w Polsce w czasie pielgrzymki papieskiej, przy konsekracji Świątyni Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach. Piękne to było spotkanie. Stałem w ogromnym tłumie i zobaczyłem transparent Tibilisi. Pobiegłem porozmawiać i okazało się, że wielu pielgrzymów było na gruzińskim przedstawieniu Wieczernika. Do Gruzji pojechać nie mogłem, bo byłem po poważnej operacji serca. Keti Dolidze, która i tam Wieczernik reżyserowała, odwiedziła mnie i zdała relację z premiery, nawet przywiozła zapis spektaklu na taśmie.

Ale potem, prawie zwątpiłem w istnienie przedstawienia. Bo na polskiej wystawie mówiącej o życiu teatru nieoficjalnego w latach osiemdziesiątych, zabrakło nawet wzmianki o Wieczerniku. Reżyser spektaklu na Żytniej i aktorzy upomnieli się o pamięć. Ponoć tłumaczenie było takie, (do dziś nie mogę w to uwierzyć), że koncepcja teatru nieoficjalnego z tamtych czasów nie obejmuje przedstawień, wystawianych w kościołach. Bardzo dziwne, bo kiedy odmówiono nam prawa do wystawienia Wieczernika w Ateneum, (dyrekcja teatru/Janusz Warmiński wstawiła to przedstawienie do repertuaru) to musieliśmy szukać miejsca gdzie i aktorzy i widzowie byliby z grubsza bezpieczni. Błąd wystawy ponoć naprawiono, ale nawet tego nie sprawdzałem.

I nagle ta wiadomość z Moskwy. W mailu pełnym bólu po 10 kwietnia także wiadomość o Wieczerniku. To przecież sprawa niezwykła.

Ten sam „Wieczernik” blokowany przez polityczne władze naszego kraju w latach ’85, z dziesięć albo więcej lat potem, ma premierę w ważnym moskiewskim tatrze. No nie mogłem znów jechać, ale zadzwoniłem do naszego wydziału od spraw kultury w MSZ. Powiadomiłem o premierze i prosiłem o jakąś obecność. Może i kwiaty. Zrobiłem tak, bo po doświadczeniach niejednych (a przecież też kiedyś pracowałem w tym ministerstwie) bałem się ze sprawa gdzieś się zapodzieje. No i tak się stało. Może nie mam o tym dobrej wiedzy, ale wedle relacji z teatru, nikt ich w imieniu Polski nie zaszczycił. A była to, po 25 latach, pierwsza współczesna sztuka polska grana w Moskwie. Prasa nasza też pisała o tym zdarzeniu skąpo. Tylko jeden większy reportaż w Rzeczypospolitej, mała notatka w GW i tyle.

Zdarzyło się, nie zdarzyło. Tak bywa. A teraz książka wydana w Moskwie w 2009 roku. I ta inna, wiadomość z Ukrainy, że tam grupa amatorska wystawiać chce Wieczernik. Sztuka żyje i w Polsce, ale życiem wielu grup amatorskich. Sam się temu dziwię, bo tekst trudny do opanowania. Ale widać tym, którzy grają i widzom tych przedstawień coś jeszcze mówi. Tym z Moskwy, tym z Tibilisi…

Dziękuję za to. Jest czas gdy cię wstawiają do repertuaru i czas gdy wystawiają z tegoż. Taki akurat – bo tak jest. Ale poinformować muszę o rosyjskim tłumaczeniu Wieczernika, a i też o moskiewskim wystawieniu. Bo to dziś trochę jak baśni…

 

Tuż przed dziewiątą rano. Nareszcie wylądowali. Syreny, dzwony, ludzie na baczność. Ja też. Płakałam może pierwszy raz od tygodnia. Bo dotąd chyba ciągle czekałam, aż wylądują i zacznie się ta uroczystość w Katyniu.

Tymczasem tydzień minął jak by był filmem amerykańskim skręconym z nieprawdopodobnej historii w gatunku political science – fiction. W moim mieście (dziwne, że używam tego sformułowania, przecież jestem krakowianką, a tu nagle w Warszawie, w moim mieście) krwiobiegi ulic wypełniły się zniczami, przecinały się szlaki konduktów, w jednym kościele na katafalku trumna jednego Prezydenta, w drugim szykują katafalki dla Prezydenckiej Pary.

Na lotnisku z brzucha jak z piekła, żołnierze wynoszą sprawnym, wyćwiczonym rytmem kolejne trumny. Piętnasta, trzydziesta, sześćdziesiąta. Nie wszystkie jeszcze doleciały. Potem tłum a ja w nim, oblepia trasy przejazdu konduktów żałobnych, dzieci biegną na Krakowskie, muszą tam być. Starzy też są. Z całej Polski. Stoją godzinami, pół doby, dłużej. Nikt mi nie powie, że to nic nie znaczy.

Taki jeden chłopak harcerz, w smrodzie i żarze zapalanych zniczy mówi coś do kamery o służbie. To się nie dzieje, niemożliwe. Tak mi tylko opowiadano o Powstaniu ’44. Nie rozumiem. A życie toczy się dalej. Wyjmują z czeluści ogromnego samolotu kolejną trumnę. Nie wiem, co mam robić. Muszę przecież ubrać się po ludzki i iść na Zamek, bo tam zwołuje artystów żywy Minister Kultury, żeby złożyć hołd nieżywemu wiceministrowi Kultury, Prezydenckiej Parze i wszystkim nieżywym. Nieżywym? Nie wiem. Potem znów wraca znajoma Krysia Bochenek. Nie wiem czyj telefon mam w komórce, Andrzeja czy Krysi, sąsiad Zakrzeński też już powrócił, — jak wrócę z Katynia to pogadamy z Ernestem moim jubileuszu.

I te dzieci, wszystkie, żony, matki, ojcowie osieroceni. I nagle wulkan co zasłania niebo. I ta staruszka na zdjęciu mojej córki. Idzie do kościoła świętego Krzyża. Krucha. Samotna, na ręce opaska powstańcza. W kościele czuwają przy Prezydencie Kaczorowskim. Niedawni były żarty o odstrzałach ptactwa. Kaczorowski, Kaczyński… Teraz przychodzi czas, żeby zająć się ochroną gatunku… Całego gatunku. Boże, pozwól, żeby nie w rezerwacie.

Dziś Plac Piłsudskiego. Który to już raz ten Plac. Jutro Wawel. Kiedy rozmawiam z moim starym ojcem, łamie mu się głos. Starsza córka jedzie do Krakowa. Młodsza zostaje w Warszawie na wykładach z najnowszej historii.

Jakby nie patrzeć zaczął się Nowy Rozdział.

 

fot. Madzia Bryll

To zdjęcie robiła moja starsza córka. Pokolenie dwudziestokilkulatków. Nad zdjęciem popłakała się moja żona – pokolenie pięćdziesięcioparolatków. A ja z pokolenia siedemdziesięciokilkulatków napisałem w roku 1967 (to był czas powstawania Rzeczy Listopadowej, dopuszczonej ostatecznie na sceny po dwu latach, w Warszawie jeszcze później). Przypomnę więc o sobie, wtedy trzydziestokilkuletnim, dwoma fragmentami z tej sztuki.

Fragment pierwszy to dyskusja – prowadzą ją umarli z żywymi…

….

W tym kraju, gdzie najwięcej jest nagle umarłych,
gdzie mało kto uchodził z życia powolutku
patrząc, jak jesień żółknie, jak w ogródku
bawią się cicho wnuki...

….

W tym kraju wyraźniej
niż w innych krajach, nie tak pustoszonych,
nie tak palonych, nie tak wykrwawionych...

W tym kraju lepiej słyszymy to liche
pukanie i skrobanie... Co jeszcze tak ciche,
jeszcze tak słabowite...

….

Myślisz o sumieniu?

.…

Tak, o sumieniu. Ono wciąż pod śmieciem,
które na świat zwalono — drąży...

.…

To w powiecie
warszawskim wierzą w sumienie. Dziwaczne
myśli żyją w tym mieście. Niby wszyscy smaczne
dowcipy lubią. Żarty tak logiczne
jak sztylet — proste, ostre i cyniczne

każdy opowie...

.…

Każdy tak rozumie,
jak tam na świecie brudy płyną...

….

Każdy umie
takie smrody wyniuchać, że się może schować
najlepszy w dziejach nos i polityczna głowa.

….

A poskrob lepiej... Zaraz wykiełkuje,
zaraz dowcipów smaki pomiesza, popsuje
cuchnącą naftaliną, zżółkła, powiatowa
legenda o sumieniu.

.…

Wtedy polska mowa...

.…

No cóż tam nasza mowa?

.…

Taka jest surowa

.…

Jak stara panna...

.…

Taka barchanowa...

.…

Ach, polska mowa,

Słowa,

Słowa,

Słowa!

I drugi fragment – Monolog matki oczekującej syna. Syn zaginął, pewno nie żyje, ale Matka wierzy że może:

.…

Powinien przyjść... Nie przyjdzie... Tyle w Polsce listów
i tyle matek czeka na pismo od syna...
Na znak, westchnienie choćby...

Najdłuższa godzina,
gdzie się sekunda każda we wieczność rozwleka,
jest ta godzina szara, gdy roznoszą pisma
do czekających matek...

Tam, naprzeciw, przyszła
dobra wiadomość... Dla jakiegoż listu
matka by zapaliła wszystkie światła w domu,
jakby oślepła nagle? Tak, to list od syna.

O, matka stoi w oknie, pismo w ręku trzyma...

Czyta... Upadło pismo... Nie, na pewno żywy,
na pewno w obcych krajach syn...

To nieprawdziwy,
to sfałszowany przez niedobre duchy

....

Opada... leci z okna list... Ten papier kruchy
może zabijać i może ożywić.

(krzyczy w stronę okna)

To list niedobry, to list nieprawdziwy...

Choćby mi tysiąc razy wypisano,
że mój najstarszy zginął, choćby mi przysłano
garsteczkę ziemi, pod którą ma leżeć,
ja nie uwierzę...

Czasami żołnierze

— tak to śpiewają przecież — z mogiłek powstają,
do swoich miłych zdrowi powracają.

Czasami bywa tak...

Musimy wierzyć,
musimy czekać... Mój syn był żołnierzem…

W ostatnich strasznych dniach, wielu z was prosiło mnie, żeby zamieścić te wiersze z tomiku Chrabąszcze z roku 2009. Więc zamieszczam, jak prosiliście.

Dzielą nas


Dzielą nas, dodawają, pierwiastkują nawet
Czasem podnoszą do potęgi. Wierzą
Że sami są potęgą. Używają żwawych
Maszyn działania. Dawne liczydło

Gdzie to samemu trzeba dotykać, przesuwać
Układać, odejmować, przemieszczać narody
Z głodu do głodu – okropnie już zbrzydło

Teraz w urzędach nie usłyszysz stuku
Maszyn co piszą tajemne rozkazy
Cichutko jest…. A dawniej jakby maszynowy
Karabin strzelał seriami. Od razu

Zostawał ślad, banalne błędy literowe
Jak niezgładzone groby
Przyszły komputery
Biorą winę na siebie
Ich szczere zeznania

Z tej najtwardszej płyty pamiętania
Kto odcyfruje

Jak?
Wedle uznania...
Pod namiotem


Ponoć koczujemy pod namiotem – Niebo
Jest gdzieś podparte konstrukcją ruchomą…
Na razie nikt nie zwija namiotu.

Jak w domu
Bawimy się niewinnie w pokoju dziecinnym
Stawiamy z klocków miasta i ludzi sukcesu
Pod kopułą biznesu.

Niegrzeczne chłopaki
I dziewczyny, co wiedzą jak są siebie warte
Bawią się w kupno – sprzedaż. Niektórym do smaku

Jest wojna. Więc kreują mody dla żołnierzy
Tak żeby wyglądali nienagannie do boju
I w trumnie jak należy
Czasem coś spruje się, psuje Łopoce.
Szkielet namiotu zachwieje się mocniej.

Ale już przeszło. Znowu jest nadęty
Po widnokręgu statecznie rozpięty
Zresztą kto patrzy, na nieboskłon. Po co?

My pracowicie popychamy życie
W przyszłość, co jest przed nami
A nigdy nad nami

Mówią już się zaczęło namiotu zwijanie
Ponoć zbierania czas do wędrowania?

Lecz nikt nie wysłał nam wypowiedzenia
Kto gotów? Tyle jest do zostawienia
Każdy się boi

Tyle niepokoju
To zaraz minie
Namiot się nie zwinie

Przecież tak twardo stoi…
Przy kominku ojczystym

Przy kominku ojczystym, no może przy kuchni
Palimy sobie niepotrzebne na nic
Stare wspomnienia. Niestety cuchnie
Bo nie palimy, tylko upychamy

Sprawa za sprawą. Palimy jak śmieci
Wszystko co nasze. Niech nic nie wyleci
Z domowej kuchni – bajki. Nie wiadomo gdzie

Ach bajka, przy kominku lepsza jest niż te
Darcie papierów – jakbyś swoje, życie
Oskubywał jak skrzydła ptaka znajomego
Ale już nieważnego, dawno ubitego

Cuchnie to stare pierze. Chyba je spalicie?
Tylko kominem pójdzie straszny smród
Wiec może lepiej te piórka tęczowe
Upchnąć do poszewki

Niechaj młode głowy
Mają niepewne poduszki dla snów
Czy jesteśmy prawdziwi…


Czy jesteśmy prawdziwi, czy też gramy?
Takie ojczyzny, że i zgłupieć można
Wciąż pewni swego jakby niebios bramy
Broniły nas…
A tu na ostrze noża

Na szerokość złego słowa są
Sąsiedzi nasi

Co myślą o kraju
Który przedstawiamy. Jaki będzie sąd
Czy nasz teatr poznają czy też nie poznają

Jak żelazne ich twarze kiedy nawet klaszczą
Kiedy nas nienawidzą a kiedy z nas szydzą?

Cedząc:- Tak z nimi zawsze…
Tu

Tu wprost trudno nie wierzyć w Wielkie Miłosierdzie
Tak wielkie, że rozjaśnia więcej zła niż trzeba
Może w krajach gdzie się lepiej wiedzie
Nie potrzeba?

U nas inne nieba
Wciąż: Co było? Jak było?
A gdzie jest skłamane
Co z pamięci przeżyło?
Wszystko niespodziane

Pamięć – jak znaleźć pamięć żeby nie bolało?
Albo jeszcze gorzej – nadzapamiętało?

A więc ja wierzę w prawdę powszechnie wyśmianą
Że po prostu jest Anioł Stróż i on wie lepiej
Kim jestem. Od dzieciństwa zna. Się nie odczepi
I chyłkiem nie ucieknie. To on mnie spowiada
Przed wielkim Miłosierdziem
A ja? Jak my nadal

Nie umiem odrąbać kto dobry, kto podły
Dobry na ogół nie przeżyje tego..
Same pogrzeby dobrych. Anioł Stróż się modli
O promień, który odkryje każdego

Preferencje plików cookies

Niezbędne

Niezbędne
Niezbędne pliki cookie są absolutnie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony. Te pliki cookie zapewniają działanie podstawowych funkcji i zabezpieczeń witryny. Anonimowo.