Wpisy w kategorii: Wiersze
Wiersz na Zaduszki
Czy jest
Czy jest tłumacz języka żywych do umarłych
I umarłych do żywych – kiedy chcą pogardę
Albo miłość przekazać, albo ostrzeżenie?
Jest. Ale się zmienia
Wciąż nowsze przekłady
Nowi objaśniacze i nowe układy
Bo się układają żywi z umarłymi
– Jakby to było łatwiej gdyby się przytarły
Troszeczkę, nie do końca, słowa zbyt głęboko
Wycięte na grobach. Byłby milszy spokój
Gdyby się utarło, no, troszeczkę przymgliło
– Bo brak już siły zmarli. Brak nam siły
Musimy łagodniejszych wynająć tłumaczy
Znawców od znaczeń. Wtedy się zobaczymy
Czy gładko się składa umarłych wytrwanie
Z gadaniem powszednim
Prosimy – Przybiegnij
Aniele Śmierci. Bądź także Aniołem
Życia zwyczajnego. Siądź za naszym stołem
Tu też jak na cmentarzu. Posłuchaj wydarzeń
Ciemnych, codziennych. Potem je przekażesz
Na słowa wieczne teraz nieskuteczne
Dla naszych snów i marzeń
A też jedz. Zapijaj
Bo u nas jak zapijesz, język się wywija
A co tam zapiliśmy?
Lepiej i nie myśleć
Rozmowa ze zmarłymi
To zdjęcie robiła moja starsza córka. Pokolenie dwudziestokilkulatków. Nad zdjęciem popłakała się moja żona – pokolenie pięćdziesięcioparolatków. A ja z pokolenia siedemdziesięciokilkulatków napisałem w roku 1967 (to był czas powstawania Rzeczy Listopadowej, dopuszczonej ostatecznie na sceny po dwu latach, w Warszawie jeszcze później). Przypomnę więc o sobie, wtedy trzydziestokilkuletnim, dwoma fragmentami z tej sztuki.
Fragment pierwszy to dyskusja – prowadzą ją umarli z żywymi…
….
W tym kraju, gdzie najwięcej jest nagle umarłych,
gdzie mało kto uchodził z życia powolutku
patrząc, jak jesień żółknie, jak w ogródku
bawią się cicho wnuki…
….
W tym kraju wyraźniej
niż w innych krajach, nie tak pustoszonych,
nie tak palonych, nie tak wykrwawionych…
W tym kraju lepiej słyszymy to liche
pukanie i skrobanie… Co jeszcze tak ciche,
jeszcze tak słabowite…
….
Myślisz o sumieniu?
.…
Tak, o sumieniu. Ono wciąż pod śmieciem,
które na świat zwalono — drąży…
.…
To w powiecie
warszawskim wierzą w sumienie. Dziwaczne
myśli żyją w tym mieście. Niby wszyscy smaczne
dowcipy lubią. Żarty tak logiczne
jak sztylet — proste, ostre i cyniczne
każdy opowie…
.…
Każdy tak rozumie,
jak tam na świecie brudy płyną…
….
Każdy umie
takie smrody wyniuchać, że się może schować
najlepszy w dziejach nos i polityczna głowa.
….
A poskrob lepiej… Zaraz wy kiełkuje,
zaraz dowcipów smaki pomiesza, popsuje
cuchnącą naftaliną, zżółkła, powiatowa
legenda o sumieniu.
.…
Wtedy polska mowa…
.…
No cóż tam nasza mowa?
.…
Taka jest surowa
.…
Jak stara panna…
.…
Taka barchanowa…
.…
Ach, polska mowa,
Słowa,
Słowa,
Słowa!
I drugi fragment – Monolog matki oczekującej syna. Syn zaginął, pewno nie żyje, ale Matka wierzy że może:
Powinien przyjść… Nie przyjdzie… Tyle w Polsce listów
i tyle matek czeka na pismo od syna…
Na znak, westchnienie choćby…
Najdłuższa godzina,
gdzie się sekunda każda we wieczność rozwleka,
jest ta godzina szara, gdy roznoszą pisma
do czekających matek…
Tam, naprzeciw, przyszła
dobra wiadomość… Dla jakiegoż listu
matka by zapaliła wszystkie światła w domu,
jakby oślepła nagle? Tak, to list od syna.
O, matka stoi w oknie, pismo w ręku trzyma…
Czyta… Upadło pismo… Nie, na pewno żywy,
na pewno w obcych krajach syn…
To nieprawdziwy,
to sfałszowany przez niedobre duchy
….
Opada… leci z okna list… Ten papier kruchy
może zabijać i może ożywić.
(krzyczy w stronę okna)
To list niedobry, to list nieprawdziwy…
Choćby mi tysiąc razy wypisano,
że mój najstarszy zginął, choćby mi przysłano
garsteczkę ziemi, pod którą ma leżeć,
ja nie uwierzę…
Czasami żołnierze
— tak to śpiewają przecież — z mogiłek powstają,
do swoich miłych zdrowi powracają.
Czasami bywa tak…
Musimy wierzyć,
musimy czekać… Mój syn był żołnierzem…
…
W ostatnich strasznych dniach, wielu z was prosiło mnie żeby zamieścić te wiersze z tomiku Chrabąszcze z roku 2009. Więc zamieszczam, jak prosiliście.
Dzielą nas
Dzielą nas, dodawają, pierwiastkują nawet
Czasem podnoszą do potęgi. Wierzą
Że sami są potęgą. Używają żwawych
Maszyn działania. Dawne liczydło
Gdzie to samemu trzeba dotykać, przesuwać
Układać, odejmować, przemieszczać narody
Z głodu do głodu – okropnie już zbrzydło
Teraz w urzędach nie usłyszysz stuku
Maszyn co piszą tajemne rozkazy
Cichutko jest…. A dawniej jakby maszynowy
Karabin strzelał seriami. Od razu
Zostawał ślad, banalne błędy literowe
Jak niezgładzone groby
Przyszły komputery
Biorą winę na siebie
Ich szczere zeznania
Z tej najtwardszej płyty pamiętania
Kto odcyfruje
Jak?
Wedle uznania..
Pod namiotem
Ponoć koczujemy pod namiotem – Niebo
Jest gdzieś podparte konstrukcją ruchomą…
Na razie nikt nie zwija namiotu.
Jak w domu
Bawimy się niewinnie w pokoju dziecinnym
Stawiamy z klocków miasta i ludzi sukcesu
Pod kopułą biznesu.
Niegrzeczne chłopaki
I dziewczyny, co wiedzą jak są siebie warte
Bawią się w kupno – sprzedaż. Niektórym do smaku
Jest wojna. Więc kreują mody dla żołnierzy
Tak żeby wyglądali nienagannie do boju
I w trumnie jak należy
Czasem coś spruje się, psuje Łopoce.
Szkielet namiotu zachwieje się mocniej.
Ale już przeszło. Znowu jest nadęty
Po widnokręgu statecznie rozpięty
Zresztą kto patrzy, na nieboskłon. Po co?
My pracowicie popychamy życie
W przyszłość, co jest przed nami
A nigdy nad nami
Mówią już się zaczęło namiotu zwijanie
Ponoć zbierania czas do wędrowania?
Lecz nikt nie wysłał nam wypowiedzenia
Kto gotów? Tyle jest do zostawienia
Każdy się boi
Tyle niepokoju
To zaraz minie
Namiot się nie zwinie
Przecież tak twardo stoi…
Przy kominku ojczystym
Przy kominku ojczystym, no może przy kuchni
Palimy sobie niepotrzebne na nic
Stare wspomnienia. Niestety cuchnie
Bo nie palimy, tylko upychamy
Sprawa za sprawą. Palimy jak śmieci
Wszystko co nasze. Niech nic nie wyleci
Z domowej kuchni – bajki. Nie wiadomo gdzie
Ach bajka, przy kominku lepsza jest niż te
Darcie papierów – jakbyś swoje, życie
Oskubywał jak skrzydła ptaka znajomego
Ale już nieważnego, dawno ubitego
Cuchnie to stare pierze. Chyba je spalicie?
Tylko kominem pójdzie straszny smród
Wiec może lepiej te piórka tęczowe
Upchnąć do poszewki
Niechaj młode głowy
Mają niepewne poduszki dla snów
Tu
Tu wprost trudno nie wierzyć w Wielkie Miłosierdzie
Tak wielkie, że rozjaśnia więcej zła niż trzeba
Może w krajach gdzie się lepiej wiedzie
Nie potrzeba?
U nas inne nieba
Wciąż: Co było? Jak było?
A gdzie jest skłamane
Co z pamięci przeżyło?
Wszystko niespodziane
Pamięć – jak znaleźć pamięć żeby nie bolało?
Albo jeszcze gorzej – nadzapamiętało?
A więc ja wierzę w prawdę powszechnie wyśmianą
Że po prostu jest Anioł Stróż i on wie lepiej
Kim jestem. Od dzieciństwa zna. Się nie odczepi
I chyłkiem nie ucieknie. To on mnie spowiada
Przed wielkim Miłosierdziem
A ja? Jak my nadal
Nie umiem odrąbać kto dobry, kto podły
Dobry na ogół nie przeżyje tego..
Same pogrzeby dobrych. Anioł Stróż się modli
O promień, który odkryje każdego
Czy jesteśmy prawdziwi…
Czy jesteśmy prawdziwi, czy też gramy?
Takie ojczyzny, że i zgłupieć można
Wciąż pewni swego jakby niebios bramy
Broniły nas…
A tu na ostrze noża
Na szerokość złego słowa są
Sąsiedzi nasi
Co myślą o kraju
Który przedstawiamy. Jaki będzie sąd
Czy nasz teatr poznają czy też nie poznają
Jak żelazne ich twarze kiedy nawet klaszczą
Kiedy nas nienawidzą a kiedy z nas szydzą?
Cedząc:- Tak z nimi zawsze…
Wiersz na Wielką Niedzielę
Oni-my
Że, z grobów wstał pod słońce – widzieli promienie
Przechodzące jak gwoździe przez otwarte rany
A też jaśniejszą plamę – gdzie bok rozerwany
I w tej plamie się tłukło serca umęczenie
Zmartwychwstał nam pod światło. Widzimy go ciemnym
Niby zwróconym do nas lecz bardzo tajemnym
Wyciągał ręce, wołał … Lecz czy do nas krzyczał
Jest między nami jako – morze – cisza
Kto pierwszy stopę położył na morzu
Albo kto pierwszy zapłakał w pokorze
Tego nikt znać nie może
Ale szli po fali
Do Niego. Tak się bali, wołali, zdradzali
Kochani! Wczoraj jak co roku byliśmy wszyscy na Wigilii Paschalnej u Dominikanów na Służewiu. Na Wielkanoc życzymy wam ciepła, zdrowia, radości z wiosny- tej zielonej wokół nas, ale przede wszystkim tej, która nastaje w naszych sercach.
Wesołych Świąt życzy rodzina Bryllów
Dwa wiersze na Wielką Sobotę
Twarz
Twarz w błysku – Manoppello. Między zmartwychwstaniem
A stężeniem śmierci. Oczy rozszerzone
Jakby nie wiedział co się stało, stanie
Gdy wieczność jest wrócona
Wciąż nie rozumiem tego. Był doczesny
A co wiedział odwiecznie?
Ale jest bolesna
Skrzywienie ust. Spuchnięcie
Sińce , świeże rany
Jest też zgrubienie. Nos jego złamany
Uderzeniem pięści
Nic nie jest wrócone
Do twarzy przed męką
Nie ustawiono
Nosa – by było piękniej
A jednak inaczej
Widzimy twarz Jego, Tak, boli, bolało
Poraniona, pobita
Ale nie zostało
Kropli krwi. Więc obmyta
Gdy zmartwychwstała?
Ale trwa opuchlizna. I też nie zamknięta
Jest ani jedna blizna. Czy tak się pokazał
Magdalenie, tak w Emaus
Jak ujrzymy Jego?
Wierzę w błysk z Manoppello. Chyba zrozumiałem
Że w tej mgle światła nie ma kamiennego
Dotknięcia śmierci. Ani zmarszczki gniewnej
Czy grymasu konania. Patrzę, jestem pewny
Wrócił Mu uśmiech cały
Ktoś
Ktoś przybiegł kiedyś zadyszany z Emaus
Pamiętają jak to było: z hukiem drzwi otworzył
Krzycząc – On był z nami
I poczuł że nie ma
Nic tu do powiedzenia
Przed drzwiami, przed chwilą
Rozumiał światło wszechświata całego
A oni – Bredzisz, czyżby tylko tyle
I czemu w karczmie i przy brudnym stole
Co tam jedliście, i co miał na myśli
Mówisz – tylko chleb kruszył i rozlewał wino?
Kto przybiegł kiedyś z Emaus wue jak inna
Jest mowa jego co widział słyszenie
Inne, tych co słuchają. Nie ma uwierzenia
Niby jak. Przygnał z gospody i szepce
W dzikim języku, nic nie wynika
Gada nie gada, może wcale nie chce
Powiedzieć mądrze, co było w Emaus?
Wołał i płakał – Nie ma zrozumienia
Może to jego wina. Zapluł się zadyszał
Posłaniec z Emaus. I nikt nie słyszy
Jak wali serce twoje
Różnie pójdzie życie
Jedni uwierzą, czasem nie, lub skrycie
Uwierzą
Ale wielki strach uwierzyć szczerze
Wiersz na Wielki Piątek
Krzyż jak waga
Krzyż jak waga. Jeżeli belka się przechyli
Na lewo – to zapadnie nasz świat w jednej chwili
W ciemności
Bez oddechu
Bo jest bez radości
My, ubabrani w grzechu
Patrzymy
Skrwawiony
Bóg trzyma ciężar. Gorzko się modlimy
Ale ukradkiem pewni, że jest przytwierdzony
Pewnym, głębokim gwoździem do jego rąk sinych
Do wykręconych dłoni
Choć przez ciało nagie
Idzie pęknięcie bólu
On chyba utrzyma
Zczerniały
Połamany
Wagi równowagę
Wiersz na Wielki Czwartek
Wielki Czwartek
Gruchnęła nowina:- Bóg nam obmywa nogi
Do czysta, aż wejdziemy w niebiańską szczęśliwość-
Więc każdy biegiem zbierał się do drogi
A po drodze trochę ruszał krzywo
Ostatni raz w błota – a z wielką ochotą
Ostatni raz pazury wyłażą ze skóry
Żółte zęby z gęby. I jeden drugiego
Naznaczył krwią dla upojenia swego
Nic się nie ukryje – lecz On wszystko zmyje
A którzy umyci, – pójdą w inne życie
Gdy tam staniemy miło będzie wspomnieć
Jak się tarzaliśmy w błocie nieprzytomnie
I że
Pazury
Wciąż mamy pod skórą.
Cztery wiersze na środę
Opis fresku z Padwy
Judasz całuje Mistrza tak żarliwie
Że nie do oderwania
Usta do ust
Prawdziwie fałszywie
I tak zostanie
Będzie zasłaniał
Swym ciemnym ukochaniem
Oślinionego
Zanim zabójcy dopadną swego
Wybije godzina wydania
Ten żołnierz, co w Ogrójcu…
Ten żołnierz co w Ogrójcu miał odcięte ucho
I przylepione cudem – nie był zbyt szczęśliwy
Niby słyszał a jednak jak trzeba nie słuchał
Z lewej strony świat martwy. Z prawej nagle żywy
Uczciwie mówiąc trudno żyć wspomnieniem
Chwili – między odcieniem oraz przylepieniem
Od prawej strony świat jest rozszczepiony
Na głos ciemny i jasny
Otworzony
Do rdzenia duszy, trawy i kamienia
Z lewego ucha
Ziemia przemilczenia
Głos tak zatarty jak pieniądz fałszywy
Brzęczy nieżywy
O ucho nasze przywrócone cudem
O łbie mój rozpęknięty naprawdę, obłudę…
Chełm kark uciska
Az ślina idzie z pyska
Jakie słyszenie odzyskam?
Kto Jej…
Kto Jej powiedział: Syna porwali
I jak powiedział? Bo jak opowiedzieć
Niejasno było, wszyscy się pospali
Uczeń pocałował, a obcy związali
Piotr walczył, odciął ucho żołnierzowi mieczem
Ale On ranę uleczył…
Kto opowiadał matce te wieści? – Niepewny
Czy zawiadamia się krewnych?
Ale ukradkiem – Matkę…
Może ten żołdak. Straszne czuł swędzenie
W przyrośniętym uchu. Więc ciemne zdarzenie
Objaśniał jak umiał gładko
Pocierając łeb krwawą szmatką
A ona z tej ciemnej wiedzy
Tak chciała się czegoś wywiedzieć
Była cisza. Może taka jak wtedy
Kiedy odszedł zwiastowania Anioł
A kłopoty ziemskie spadły na nią
Jak spadają dalej lawinami
Na matki dzieci porwanych
One, biedne przybiegają z płaczem do Niej
Proszą: Niechaj będzie wyjaśnione
Dlaczego? Gdzie dziecko zabrali?
Matko Boska – co będzie dalej?
Sędziowie
Sędziowie, co skazują Boga są w porządku
Wyrok śmierci jest bardzo wedle prawa – prawy
Nie sądzili – wieczności co nie ma początku
A tego, co nie wiedział gdzie koniec zabawy
W człowieka.
Człowieczeństwo jest ograniczone
Tak jak i limit cudów. Można martwych z grobu
Powracać – ale najpierw niechaj dadzą słowo
Że po krótkim urlopie zawrócą z ciemności
Nie wolno jednak by nieśmiertelnością
Władał Bóg narodzony. Tak może rozkazać
Tylko Przedwieczny. Jeśli wedle prawa
Chce mieć prawa człowieka – więc się doczeka
Wyroku. Czysta rozprawa
Wiersz na Wtorek
Relacja świadka
…mieszkałem przy tej górze i mieszkam do teraz
Mówił coś, błogosławił – lecz jak się otwiera
Okiennice to skrzypią. Stare, oberwane
Zawiasy
Załamane skrzydła biją o ścianę
Od jeziora wiatr huczy
Mówią, On nauczał
Z tego miejsca
Nie byłem
Zapodziałem klucza
No i nie mogłem zostawić obejścia
Ale zebrałem coś po tym kazaniu
Kosze chleba. Ułomki wprawdzie – ale dobre
Dla kurnika. A resztki ryb podjadły sobie
Koty i nawet perliczki, mój Panie…
Dwa wiersze na Niedzielę Palmową
A to czemu? Kiedyśmy wyszli
Jak się godzi z feretronem, psalmami
To anieli z nieba nie przyszli
Sobie – jesteśmy sami
Cichym światłem pulsuje ziemia
I pieśń wysoko idzie
Ale siły tam wrócić nie masz
Bo jakoś jesteśmy bez skrzydeł
Może lecieć do serca przestrzeni?
Ale to by raczej nie wyszło
Bo jesteśmy strasznie obciążeni
Dekoracją złocistą
Kuszenie
Po śladach Jego szedł Zły. Przeinaczał
Ślad delikatnie. Wcale nie zacierał
Pogłębiał raczej
Aby nie uwierał
Nawet kamyk gdy ruszymy tym śladem
Niech idą lekko, kwieciście gromady
Niech drogę miękkiej pieśni porosną lewady
Może trochę trujące
Lecz wydmy gorące
Na których Boży ślad był odciśnięty
Trudne są, żmudne
Znak już rozmazany
A może wcale ten znak nie był dany
A może wcale nie tam droga święta
Bo dokąd?
Na wędrówki ludziom są oddane
Proste ścieżki
Omińmy pustynie przeklęte
A nawet jeśli. Po co się w nie nurzać?
Ślady pewno zasypały burze
Zresztą On był na chwilę w pustyni lecz wrócił
I trzeba szukać Go w kwiecistych krajach
I w lepszą stronę drogę odwrócić
-A może nie wędrujmy. Tu się zostaje
Śpi i śni…
Ciemny obłok uniósł się nad nami,
Niby baśń, że idziemy wciąż Jego śladami
(Wedle Cyryllonasa, IV, V wiek)