<

Oficjalna Strona Ernesta Brylla




Wpisy w kategorii: Wiersze



Wiersz na Zaduszki

31 października, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Czy jest

 

Czy jest tłumacz języka żywych do umarłych

I umarłych do żywych – kiedy chcą pogardę

Albo miłość przekazać, albo ostrzeżenie?

Jest. Ale się zmienia

Wciąż nowsze przekłady

Nowi objaśniacze i nowe układy

Bo się układają żywi z umarłymi
Znicz– Jakby to było łatwiej gdyby się przytarły

Troszeczkę, nie do końca, słowa zbyt głęboko

Wycięte na grobach. Byłby milszy spokój

Gdyby się utarło, no, troszeczkę przymgliło

– Bo brak już siły zmarli. Brak nam siły

Musimy łagodniejszych wynająć tłumaczy

Znawców od znaczeń. Wtedy się zobaczymy

Czy gładko się składa umarłych wytrwanie

Z gadaniem powszednim

Prosimy – Przybiegnij

Aniele Śmierci. Bądź także Aniołem

Życia zwyczajnego. Siądź za naszym stołem

Tu też jak na cmentarzu. Posłuchaj wydarzeń

Ciemnych, codziennych. Potem je przekażesz

Na słowa wieczne teraz nieskuteczne

Dla naszych snów i marzeń

A też jedz. Zapijaj

Bo u nas jak zapijesz, język się wywija

A co tam zapiliśmy?

Lepiej i nie myśleć

Rozmowa ze zmarłymi

17 kwietnia, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

To zdjęcie robiła moja starsza córka. Pokolenie dwudziestokilkulatków. Nad zdjęciem popłakała się moja żona – pokolenie pięćdziesięcioparolatków. A ja z pokolenia siedemdziesięciokilkulatków napisałem w roku 1967 (to był czas powstawania Rzeczy Listopadowej, dopuszczonej ostatecznie na sceny po dwu latach, w Warszawie jeszcze później). Przypomnę więc o sobie, wtedy trzydziestokilkuletnim, dwoma fragmentami z tej sztuki.

 

fot. Madzia Bryll

 

Fragment pierwszy to dyskusja – prowadzą ją umarli z żywymi…

 

 

….

W tym kraju, gdzie najwięcej jest nagle umarłych,

gdzie mało kto uchodził z życia powolutku

patrząc, jak jesień żółknie, jak w ogródku

bawią się cicho wnuki…

….

W tym kraju wyraźniej

niż w innych krajach, nie tak pustoszonych,

nie tak palonych, nie tak wykrwawionych…

W tym kraju lepiej słyszymy to liche

pukanie i skrobanie… Co jeszcze tak ciche,

jeszcze tak słabowite…

….

Myślisz o sumieniu?

.…

Tak, o sumieniu. Ono wciąż pod śmieciem,

które na świat zwalono — drąży…

.…

To w powiecie

warszawskim wierzą w sumienie. Dziwaczne

myśli żyją w tym mieście. Niby wszyscy smaczne

dowcipy lubią. Żarty tak logiczne

jak sztylet — proste, ostre i cyniczne

każdy opowie…

.…

Każdy tak rozumie,

jak tam na świecie brudy płyną…

….

Każdy umie

takie smrody wyniuchać, że się może schować

najlepszy w dziejach nos i polityczna głowa.

….

A poskrob lepiej… Zaraz wy kiełkuje,

zaraz dowcipów smaki pomiesza, popsuje

cuchnącą naftaliną, zżółkła, powiatowa

legenda o sumieniu.

.…

Wtedy polska mowa…

.…

No cóż tam nasza mowa?

.…

Taka jest surowa

.…

Jak stara panna…

.…

Taka barchanowa…

.…

Ach, polska mowa,

Słowa,

Słowa,

Słowa!

 

I drugi fragment – Monolog matki oczekującej syna. Syn zaginął, pewno nie żyje, ale Matka wierzy że może:

.…

Powinien przyjść… Nie przyjdzie… Tyle w Polsce listów

i tyle matek czeka na pismo od syna…

Na znak, westchnienie choćby…

Najdłuższa godzina,

gdzie się sekunda każda we wieczność rozwleka,

jest ta godzina szara, gdy roznoszą pisma

do czekających matek…

Tam, naprzeciw, przyszła

dobra wiadomość… Dla jakiegoż listu

matka by zapaliła wszystkie światła w domu,

jakby oślepła nagle? Tak, to list od syna.

O, matka stoi w oknie, pismo w ręku trzyma…

Czyta… Upadło pismo… Nie, na pewno żywy,

na pewno w obcych krajach syn…

To nieprawdziwy,

to sfałszowany przez niedobre duchy

….

Opada… leci z okna list… Ten papier kruchy

może zabijać i może ożywić.

(krzyczy w stronę okna)

To list niedobry, to list nieprawdziwy…

Choćby mi tysiąc razy wypisano,

że mój najstarszy zginął, choćby mi przysłano

garsteczkę ziemi, pod którą ma leżeć,

ja nie uwierzę…

Czasami żołnierze

— tak to śpiewają przecież — z mogiłek powstają,

do swoich miłych zdrowi powracają.

Czasami bywa tak…

Musimy wierzyć,

musimy czekać… Mój syn był żołnierzem…

16 kwietnia, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

W ostatnich strasznych dniach, wielu z was prosiło mnie żeby zamieścić te wiersze z tomiku Chrabąszcze z roku 2009. Więc zamieszczam, jak prosiliście.

 

Dzielą nas

 

Dzielą nas, dodawają, pierwiastkują nawet

Czasem podnoszą do potęgi. Wierzą

Że sami są potęgą. Używają żwawych

Maszyn działania. Dawne liczydło

Gdzie to samemu trzeba dotykać, przesuwać

Układać, odejmować, przemieszczać narody

Z głodu do głodu – okropnie już zbrzydło

Teraz w urzędach nie usłyszysz stuku

Maszyn co piszą tajemne rozkazy

Cichutko jest…. A dawniej jakby maszynowy

Karabin strzelał seriami. Od razu

Zostawał ślad, banalne błędy literowe

Jak niezgładzone groby

Przyszły komputery

Biorą winę na siebie

Ich szczere zeznania

Z tej najtwardszej płyty pamiętania

Kto odcyfruje

Jak?

Wedle uznania..

 

fot. Marta Bryll

 

 

Pod namiotem

 

Ponoć koczujemy pod namiotem – Niebo

Jest gdzieś podparte konstrukcją ruchomą…

Na razie nikt nie zwija namiotu.

Jak w domu

Bawimy się niewinnie w pokoju dziecinnym

Stawiamy z klocków miasta i ludzi sukcesu

Pod kopułą biznesu.

Niegrzeczne chłopaki

I dziewczyny, co wiedzą jak są siebie warte

Bawią się w kupno – sprzedaż. Niektórym do smaku

Jest wojna. Więc kreują mody dla żołnierzy

Tak żeby wyglądali nienagannie do boju

I w trumnie jak należy

Czasem coś spruje się, psuje Łopoce.

Szkielet namiotu zachwieje się mocniej.

Ale już przeszło. Znowu jest nadęty

Po widnokręgu statecznie rozpięty

Zresztą kto patrzy, na nieboskłon. Po co?

My pracowicie popychamy życie

W przyszłość, co jest przed nami

A nigdy nad nami

Mówią już się zaczęło namiotu zwijanie

Ponoć zbierania czas do wędrowania?

Lecz nikt nie wysłał nam wypowiedzenia

Kto gotów? Tyle jest do zostawienia

Każdy się boi

Tyle niepokoju

To zaraz minie

Namiot się nie zwinie

Przecież tak twardo stoi…

 

Przy kominku ojczystym

 

Przy kominku ojczystym, no może przy kuchni

Palimy sobie niepotrzebne na nic

Stare wspomnienia. Niestety cuchnie

Bo nie palimy, tylko upychamy

Sprawa za sprawą. Palimy jak śmieci

Wszystko co nasze. Niech nic nie wyleci

Z domowej kuchni – bajki. Nie wiadomo gdzie

Ach bajka, przy kominku lepsza jest niż te

Darcie papierów – jakbyś swoje, życie

Oskubywał jak skrzydła ptaka znajomego

Ale już nieważnego, dawno ubitego

Cuchnie to stare pierze. Chyba je spalicie?

Tylko kominem pójdzie straszny smród

Wiec może lepiej te piórka tęczowe

Upchnąć do poszewki

Niechaj młode głowy

Mają niepewne poduszki dla snów

 

Tu

 

Tu wprost trudno nie wierzyć w Wielkie Miłosierdzie

Tak wielkie, że rozjaśnia więcej zła niż trzeba

Może w krajach gdzie się lepiej wiedzie

Nie potrzeba?

U nas inne nieba

Wciąż: Co było? Jak było?

A gdzie jest skłamane

Co z pamięci przeżyło?

Wszystko niespodziane

Pamięć – jak znaleźć pamięć żeby nie bolało?

Albo jeszcze gorzej – nadzapamiętało?

A więc ja wierzę w prawdę powszechnie wyśmianą

Że po prostu jest Anioł Stróż i on wie lepiej

Kim jestem. Od dzieciństwa zna. Się nie odczepi

I chyłkiem nie ucieknie. To on mnie spowiada

Przed wielkim Miłosierdziem

A ja? Jak my nadal

Nie umiem odrąbać kto dobry, kto podły

Dobry na ogół nie przeżyje tego..

Same pogrzeby dobrych. Anioł Stróż się modli

O promień, który odkryje każdego

 

Czy jesteśmy prawdziwi…

 

Czy jesteśmy prawdziwi, czy też gramy?

Takie ojczyzny, że i zgłupieć można

Wciąż pewni swego jakby niebios bramy

Broniły nas…

A tu na ostrze noża

Na szerokość złego słowa są

Sąsiedzi nasi

Co myślą o kraju

Który przedstawiamy. Jaki będzie sąd

Czy nasz teatr poznają czy też nie poznają

Jak żelazne ich twarze kiedy nawet klaszczą

Kiedy nas nienawidzą a kiedy z nas szydzą?

Cedząc:- Tak z nimi zawsze…

Wiersz na Wielką Niedzielę

4 kwietnia, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Oni-my

 

Że, z grobów wstał pod słońce – widzieli promienie
Przechodzące jak gwoździe przez otwarte rany
A też jaśniejszą plamę – gdzie bok rozerwany
I w tej plamie się tłukło serca umęczenie

Zmartwychwstał nam pod światło. Widzimy go ciemnym
Niby zwróconym do nas lecz bardzo tajemnym
Wyciągał ręce, wołał … Lecz czy do nas krzyczał
Jest między nami jako – morze – cisza

Kto pierwszy stopę położył na morzu
Albo kto pierwszy zapłakał w pokorze
Tego nikt znać nie może
Ale szli po fali
Do Niego. Tak się bali, wołali, zdradzali

 

Wigilia Paschalna u Dominikanów

Kochani! Wczoraj jak co roku byliśmy wszyscy na Wigilii Paschalnej u Dominikanów na Służewiu. Na Wielkanoc życzymy wam ciepła, zdrowia, radości z wiosny- tej zielonej wokół nas, ale przede wszystkim tej, która nastaje w naszych sercach.

 

Wesołych Świąt życzy rodzina Bryllów

Dwa wiersze na Wielką Sobotę

3 kwietnia, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Twarz

 

Twarz w błysku – Manoppello. Między zmartwychwstaniem

A stężeniem śmierci. Oczy rozszerzone

Jakby nie wiedział co się stało, stanie

Gdy wieczność jest wrócona

Wciąż nie rozumiem tego. Był doczesny

A co wiedział odwiecznie?

Ale jest bolesna

Skrzywienie ust. Spuchnięcie

Sińce , świeże rany

Jest też zgrubienie. Nos jego złamany

Uderzeniem pięści

Nic nie jest wrócone

Do twarzy przed męką

Nie ustawiono

Nosa – by było piękniej

A jednak inaczej

Widzimy twarz Jego, Tak, boli, bolało

Poraniona, pobita

Ale nie zostało

Kropli krwi. Więc obmyta

Gdy zmartwychwstała?

Ale trwa opuchlizna. I też nie zamknięta

Jest ani jedna blizna. Czy tak się pokazał

Magdalenie, tak w Emaus

Jak ujrzymy Jego?

Wierzę w błysk z Manoppello. Chyba zrozumiałem

Że w tej mgle światła nie ma kamiennego

Dotknięcia śmierci. Ani zmarszczki gniewnej

Czy grymasu konania. Patrzę, jestem pewny

Wrócił Mu uśmiech cały

 

Święty Całun z Mannopello

 

 

Ktoś

 

Ktoś przybiegł kiedyś zadyszany z Emaus

Pamiętają jak to było: z hukiem drzwi otworzył

Krzycząc – On był z nami

I poczuł że nie ma

Nic tu do powiedzenia

Przed drzwiami, przed chwilą

Rozumiał światło wszechświata całego

A oni – Bredzisz, czyżby tylko tyle

I czemu w karczmie i przy brudnym stole

Co tam jedliście, i co miał na myśli

Mówisz – tylko chleb kruszył i rozlewał wino?

Kto przybiegł kiedyś z Emaus wue jak inna

Jest mowa jego co widział słyszenie

Inne, tych co słuchają. Nie ma uwierzenia

Niby jak. Przygnał z gospody i szepce

W dzikim języku, nic nie wynika

Gada nie gada, może wcale nie chce

Powiedzieć mądrze, co było w Emaus?

Wołał i płakał – Nie ma zrozumienia

Może to jego wina. Zapluł się zadyszał

Posłaniec z Emaus. I nikt nie słyszy

Jak wali serce twoje

Różnie pójdzie życie

Jedni uwierzą, czasem nie, lub skrycie

Uwierzą

Ale wielki strach uwierzyć szczerze

Wiersz na Wielki Piątek

2 kwietnia, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Krzyż jak waga

 

Krzyż jak waga. Jeżeli belka się przechyli

Na lewo – to zapadnie nasz świat w jednej chwili

W ciemności

Bez oddechu

Bo jest bez radości

My, ubabrani w grzechu

Patrzymy

Skrwawiony

Bóg trzyma ciężar. Gorzko się modlimy

Ale ukradkiem pewni, że jest przytwierdzony

Pewnym, głębokim gwoździem do jego rąk sinych

Do wykręconych dłoni

Choć przez ciało nagie

Idzie pęknięcie bólu

On chyba utrzyma

Zczerniały

Połamany

Wagi równowagę

 

Jezus

Wiersz na Wielki Czwartek

1 kwietnia, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Wielki Czwartek

 

Gruchnęła nowina:- Bóg nam obmywa nogi

Do czysta, aż wejdziemy w niebiańską szczęśliwość-

Więc każdy biegiem zbierał się do drogi

A po drodze trochę ruszał krzywo

Ostatni raz w błota – a z wielką ochotą

Ostatni raz pazury wyłażą ze skóry

Żółte zęby z gęby. I jeden drugiego

Naznaczył krwią dla upojenia swego

Nic się nie ukryje – lecz On wszystko zmyje

A którzy umyci, – pójdą w inne życie

Gdy tam staniemy miło będzie wspomnieć

Jak się tarzaliśmy w błocie nieprzytomnie

I że

Pazury

Wciąż mamy pod skórą.

 

Błoto

Cztery wiersze na środę

31 marca, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Opis fresku z Padwy

 

Judasz całuje Mistrza tak żarliwie

Że nie do oderwania

Usta do ust

Prawdziwie fałszywie

I tak zostanie

Będzie zasłaniał

Swym ciemnym ukochaniem

Oślinionego

Zanim zabójcy dopadną swego

Wybije godzina wydania

Judasz

 

 

Ten żołnierz, co w Ogrójcu…

 

Ten żołnierz co w Ogrójcu miał odcięte ucho

I przylepione cudem – nie był zbyt szczęśliwy

Niby słyszał a jednak jak trzeba nie słuchał

Z lewej strony świat martwy. Z prawej nagle żywy

Uczciwie mówiąc trudno żyć wspomnieniem

Chwili – między odcieniem oraz przylepieniem

Od prawej strony świat jest rozszczepiony

Na głos ciemny i jasny

Otworzony

Do rdzenia duszy, trawy i kamienia

Z lewego ucha

Ziemia przemilczenia

Głos tak zatarty jak pieniądz fałszywy

Brzęczy nieżywy

O ucho nasze przywrócone cudem

O łbie mój rozpęknięty naprawdę, obłudę…

Chełm kark uciska

Az ślina idzie z pyska

Jakie słyszenie odzyskam?

 

Kto Jej…

 

Kto Jej powiedział: Syna porwali

I jak powiedział? Bo jak opowiedzieć

Niejasno było, wszyscy się pospali

Uczeń pocałował, a obcy związali

Piotr walczył, odciął ucho żołnierzowi mieczem

Ale On ranę uleczył…

Kto opowiadał matce te wieści? – Niepewny

Czy zawiadamia się krewnych?

Ale ukradkiem – Matkę…

Może ten żołdak. Straszne czuł swędzenie

W przyrośniętym uchu. Więc ciemne zdarzenie

Objaśniał jak umiał gładko

Pocierając łeb krwawą szmatką

A ona z tej ciemnej wiedzy

Tak chciała się czegoś wywiedzieć

Była cisza. Może taka jak wtedy

Kiedy odszedł zwiastowania Anioł

A kłopoty ziemskie spadły na nią

Jak spadają dalej lawinami

Na matki dzieci porwanych

One, biedne przybiegają z płaczem do Niej

Proszą: Niechaj będzie wyjaśnione

Dlaczego? Gdzie dziecko zabrali?

Matko Boska – co będzie dalej?

 

Sędziowie

 

Sędziowie, co skazują Boga są w porządku

Wyrok śmierci jest bardzo wedle prawa – prawy

Nie sądzili – wieczności co nie ma początku

A tego, co nie wiedział gdzie koniec zabawy

W człowieka.

Człowieczeństwo jest ograniczone

Tak jak i limit cudów. Można martwych z grobu

Powracać – ale najpierw niechaj dadzą słowo

Że po krótkim urlopie zawrócą z ciemności

Nie wolno jednak by nieśmiertelnością

Władał Bóg narodzony. Tak może rozkazać

Tylko Przedwieczny. Jeśli wedle prawa

Chce mieć prawa człowieka – więc się doczeka

Wyroku. Czysta rozprawa

Wiersz na Wtorek

30 marca, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze

Relacja świadka

 

…mieszkałem przy tej górze i mieszkam do teraz

Mówił coś, błogosławił – lecz jak się otwiera

Okiennice to skrzypią. Stare, oberwane

Zawiasy

Załamane skrzydła biją o ścianę

Od jeziora wiatr huczy

Mówią, On nauczał

Z tego miejsca

Nie byłem

Zapodziałem klucza

No i nie mogłem zostawić obejścia

Ale zebrałem coś po tym kazaniu

Kosze chleba. Ułomki wprawdzie – ale dobre

Dla kurnika. A resztki ryb podjadły sobie

Koty i nawet perliczki, mój Panie…

Stado

Dwa wiersze na Niedzielę Palmową

28 marca, 2010
Kategorie wpisu: Wiersze
A to czemu… 

 

A to czemu? Kiedyśmy wyszli

Jak się godzi z feretronem, psalmami

To anieli z nieba nie przyszli

Sobie – jesteśmy sami

Cichym światłem pulsuje ziemia

I pieśń wysoko idzie

Ale siły tam wrócić nie masz

Bo jakoś jesteśmy bez skrzydeł

Może lecieć do serca przestrzeni?

Ale to by raczej nie wyszło

Bo jesteśmy strasznie obciążeni

Dekoracją złocistą

 

Palma Kurpiowska

 

 

Kuszenie

 

Po śladach Jego szedł Zły. Przeinaczał

Ślad delikatnie. Wcale nie zacierał

Pogłębiał raczej

Aby nie uwierał

Nawet kamyk gdy ruszymy tym śladem

Niech idą lekko, kwieciście gromady

Niech drogę miękkiej pieśni porosną lewady

Może trochę trujące

Lecz wydmy gorące

Na których Boży ślad był odciśnięty

Trudne są, żmudne

Znak już rozmazany

A może wcale ten znak nie był dany

A może wcale nie tam droga święta

Bo dokąd?

Na wędrówki ludziom są oddane

Proste ścieżki

Omińmy pustynie przeklęte

A nawet jeśli. Po co się w nie nurzać?

Ślady pewno zasypały burze

Zresztą On był na chwilę w pustyni lecz wrócił

I trzeba szukać Go w kwiecistych krajach

I w lepszą stronę drogę odwrócić

-A może nie wędrujmy. Tu się zostaje

Śpi i śni…

Ciemny obłok uniósł się nad nami,

Niby baśń, że idziemy wciąż Jego śladami

(Wedle Cyryllonasa, IV, V wiek)