<

Oficjalna Strona Ernesta Brylla




Muszę od razu powiedzieć, że nie będę prawdopodobnie mógł odpowiedzieć na tej stronie na wszystkie listy, czasem może pomoże mi żona, czasem może wyślę elektroniczny list na Wasz prywatny adres, ale jedno jest pewne, wszystkie listy przeczytam. Jeśli nie życzycie sobie, aby Wasz list był opublikowany w sekcji Poczta, dajcie mi o tym znać.

Ale piszcie... chcę wiedzieć co u Was.

Napisz: info@bryll.pl

List z 27 kwietnia 2011- od Moniki

28 kwietnia, 2011
Kategorie wpisu: Listy od czytelników

Witam serdecznie.

Mam na imię Monika i mam 20 lat. Bardzo lubię pisać i czytać wiersze. Wiele osób mówi mi, żebym wydała swój tomik bo wiersze są dobre. Jednak nie wiem czy są na tyle dobre, żebym mogła coś wydać. Co prawda wygrałam kilka ogólnopolskich konkursów i publikowałam w regionalnej prasie i w zbiorowych almanachach. Jednak wg. mnie to wciąż za mało 🙂 może zechciałby Pan ocenić kilka moich wierszy i dać mi kilka wskazówek na temat poezji??

Z wdzięcznością

 

Monika Wojdyła

 

Moniko, nigdy nie pytaj tych co sami piszą, czy dobrze piszesz.Bo oni naprawdę widza tylko swoja drogę. Twoja jest oryginalna i własna… masz wygrane konkursy, publikacje w prasie… to chyba już jest wystarczająca rekomendacja aby pójść dalej…

 

Odwagi!

E. Bryll

List z 25 Kwietnia 2011- o Poświatowskiej

25 kwietnia, 2011
Kategorie wpisu: Listy od czytelników

Szanowny Panie Erneście!

 

Wczoraj (to jest 24 kwietnia) słuchałam Pańskich wypowiedzi w „Biurze myśli znalezionych”. Zrobiły na mnie ogromne wrażenie! To, co mówi Pan o poezji i życiu, jest po prostu piękne… Dla mnie poezja jest ucieczką od codzienności, w której nieraz bardzo trudno się odnaleźć. Moja ukochana poetka to Halina Poświatowska. Zastanawiam się, czy dobrze ją Pan znał, to przecież też Pokolenie Współczesności (rocznik 1935). Być może właśnie poezja Poświatowskiej spowodowała, że sama piszę… bez rymów. Podziwiam Pana za tę umiejętność. Ja nie umiałabym wyrażać w wierszach swoich uczuć i jeszcze rymować. To prawdziwy dar;)

 

Jeszcze raz dziękuję za wspaniałą audycję w moim ulubionym radiu

 

Zuzanna

 

 

Dziękuję bardzo za Pani słowa.Znałem Poświatowską, ale jak wtedy daleko było mi do niej, niezwykła poezja.Urodę opisał Staszek Grochowiak.

 

e.b.

 

Ps. Jedna z moich córek tez woli Poświatowską i pewno ma racje …ha.

List z 9 kwietnia 2011- Kolęda Maryi

13 kwietnia, 2011
Kategorie wpisu: Listy od czytelników

Dobry wieczór, Panie Erneście!

  

Mam na imię Monika i jestem tegoroczną maturzystką. W mojej pracy maturalnej („Motyw maryjny w różnych dziedzinach sztuki”) chciałabym wykorzystać „Kolędę Maryi” z musicalu „Kolęda Nocka”, do której napisał Pan słowa. Tekst spisałam sama, ze słuchu, teraz biorę się za jego interpretację. Mam jednak problem ze zrozumieniem pierwszych słów, tj. zwrotu Maryi do nocy i do drzewa – nie bardzo wiem, w jakim sensie Maryja prosi je o pomoc. Pomógłby mi Pan? Z góry dziękuję. 🙂

  

Przy okazji chciałabym jeszcze dodać, że bardzo mi się podobają teksty piosenek, które Pan pisze. Zwłaszcza „Psalm stojących w kolejce” i „Jaworze rodzinny”. Bardzo się cieszę, że w Pana twórczości można znaleźć wiele cech tradycyjnej poezji, z rymami i nieprzypadkową ilością sylab (ja sama trochę piszę – choć częściej prozę, niż poezję – i po prostu nie wyobrażam sobie wiersza bez rymów). Z miłą chęcią poznam bliżej resztę Pana twórczości, kiedy tylko złapię oddech po ostatniej maturze. 🙂

  

Pozdrawiam serdecznie!

  
  

========================================================

  

Kolęda Maryi
  

Ciemna nocy niepojęta,
Drzewo, co na mrozie pękasz,
Pomóżcie mi, umęczonej,
Wędrować w dalekie strony.

  

O, Józefie, ty mnie wspomóż,
Byśmy doszli gdzie do domu.
Już ból mi ciało przeszywa…
A gdzie ja będę rodziła?

  

Ani łyżki, ani miski,
Ani deski dla kołyski,
Ani płatka, ani szmatka…
Co ja pocznę, biedna Matka?

  

Ciemna nocy…

  

Gdzie ja, samotna, w tej drodze
Bożego Syna urodzę?

  

Już nie mogę płakać z żalu,
Już mnie stopy ogniem palą.
A tu jeszcze taka droga…
Ani domu, ani ognia…

  

Ciemna nocy…

  

========================================================

Moniko,

  

Ten wiersz pochodzi z przedstawienia teatralnego wiec trzeba go „widzieć”. Kolęda Nocka była wydana w książce i na płycie, choć teraz trudno ją dostać, chyba warto poszukać w bibliotece. Wiersz natomiast drukowany był niedawno w tomiku „W ciepłym wnętrzu kolędy”.

  

Więc jest tak: np. Idzie kobieta, krajobraz okrutny, zwraca się do drzewa na mrozie, mówi o nocy, prosi o pomoc męża Józefa. Czyli konstrukcja wołacza a też opis sceny to częsty sposób poezji w dramacie. Więc adresat jasny, a że poza Józefem to nie ludzie, no, cóż w tym dziwnego. Wielu rozmawiało z drzewami.

  

Poza tym chyba trudno będzie zanalizować w pełni ten wiersz bez znajomości calej Kolędy Nocki. Sama płyta na to nie starczy. Jeszcze raz polecam zajrzeć do pełnego tekstu.

  

Ukłony,

  

E.B.

  

List z 3 Stycznia 2009- Bajarz Polski i Pani Czoj

3 stycznia, 2009
Kategorie wpisu: Listy od czytelników

Szanowny Panie,

W archiwalnym numerze „Wysokich Obcasów” (Gazeta Wyborcza, 28.04.01) i publikowanym w tamtym czasie „Kwestionariuszu Herolda”, którego był Pan gościem przeczytałam:

Pierwsza ważna książka: Czas okupacji. „O czym szumią wierzby” oraz „Bajarz Polski” od pani Czoj z ulicy Kawęczyńskiej na Pradze.

Jestem prawnuczką Reginy Czoj i mam do dziś „Bajarz Polski” (wydany w Wilnie w 1924 roku), który należał do Andrzeja Czoja – mojego stryjecznego dziadka. Dostałam go od mojej babci, dzięki której zachowało się dużo rodzinnych pamiątek.

Rodzina państwa Czoj

W okresie okupacji moja prababcia mieszkała na Pradze przy ulicy Łochowskiej (niedaleko Kawęczyńskiej). Jej syn Andrzej został powołany do wojska w 1939 roku, a córka (moja babcia) z mężem i dwojgiem dzieci mieszkała w Wilnie. Po wojnie babcia z rodziną opuściła Wilno i przyjechała do Warszawy. Przez jakiś czas wszyscy mieszkali w kawalerce na Pradze razem z prababcią Reginą. ( Na załączonym zdjęciu nr 1: moja prababcia Regina Czoj – w pierwszym rzędzie z prawej strony oraz rodzina Kieżunów: moja babcia Halina z mężem Wojciechem, teściową Jadwigą i dziećmi Janem i Marią – moja mama).

 

Andrzej CzojAndrzej Czoj (na zdjęciu nr 2) nie wrócił z wojny. Wiadomo tylko, że jego oddział został po wkroczeniu Sowietów rozwiązany pod Lwowem i że zamierzał przedzierać się do Wilna, do siostry. Niestety nigdy tam nie dotarł a jego losy do dziś są nieznane. Matka czekała na niego aż do śmierci w 1979 roku.

 

Prababcia zmarła, gdy miałam 5 lat. Pamiętam ją już jako staruszkę leżącą w starodawnym metalowym łóżku, które wydawało mi się wtedy ogromne i trochę groźne. Siadaliśmy z bratem na brzegu tego łóżka, a ona opowiadała nam bajki i różne przedwojenne wierszyki.

W moich wspominieniach zachowałam ją jako pogodną, uśmiechniętą staruszkę, która zawsze bardzo cieszyła się na nasz widok.


Z rodzinnych opowiadań wiem, że była osobą energiczną, zdecydowaną i otwartą na ludzi.

Jestem bardzo ciekawa czy mój Bajarz jest tym samym, który Pan pamięta ze swojego dzieciństwa.
Czy moja prababcia to pani Czoj z ulicy Kawęczyńskiej na Pradze?

Życzę dużo dobrego w Nowym Roku.

 

Z poważaniem,

Barbara Majewska-Jurga

 

Bajarz Polski

 

 

Co za list. Dziękuję. Jakże wszystko się wreszcie wyjaśnia. I niby w baśni składa nareszcie w całość.

Co się wyjaśnia? A mój niepokój – bo tyle razy przejeżdżałem ulicą Kawęczyńską i nie mogłem przypomnieć sobie tej kamienicy gdzie mieszkała Pani Czoj. A było to zaraz przy Kawęczyńskiej. Reszta wspomnień się zgadza. Słyszałem tramwaje w nocy. No i słodkawy dla mnie i upajający wtedy zapach gazu – zapach wielkiego miasta. A gaz wtedy ulatniał się trochę w każdym powojennym praskim mieszkaniu. Tak powojennym. Bo to, że mieszkałem u Pani Czoj po wojnie na pewno pamiętam. Ja wtedy przyjeżdżałem z Gdyni do mojej babci Zuzanny do Komorowa koło Ostrowi Mazowieckiej. Na święta Bożego Narodzenia. Żeby nie była sama. No i na spotkania z dawnymi komorowskimi kolegami. Przede wszystkim z Ryśkiem bo my szczególnie byliśmy związani sprawą wspaniałej księgi Bajarz Polski. Wypożyczonej ongiś właśnie od Pani Czoj. O czytaniu tej księgi przepięknej za chwilę opowiem. Bo to było w roku chyba czterdziestym drugim. Okupacja. Czytam już szybko, mam siedem lat. I nie wiem czy Pani Czoj przyjechała do Komorowa, czy ktoś z naszego domu odwiedził ją w Warszawie i przywiózł Bajarza. Ale wróćmy do opowieści z roku ’47. Tak pokombinowaliśmy z Ryśkiem, że jedziemy z Komorowa do Warszawy, nocujemy u pani Czoj i zwiedzamy stolicę. Most Poniatowskiego. Jazda tramwajem. Na zdjęciu jakie Pani w liście załączyła jest właśnie ta pani Czoj. Bardzo przyjazna, ale trochę nas temperująca. Jak dobry wychowawca. A w jej domu nowe wspaniałe książkę „Czterdzieści tysięcy mil podmorskiej żeglugi”. No i ten Bajarz – księga która była kiedyś przez dwa tygodnie u nas kiedy mieszkaliśmy z Ryśkiem obok siebie w spalonym teraz domu w Komorowie… Ach jak trzeba było uważać. Nie poplamić, nie zagnieść stron. Nie taszczyć ze sobą. Czytanie księgi to był rytuał. Głośno. Ale…Ja miałem prawo siąść i czytać sobie po cichu.

 

Czemu ta książka wywierała aż takie wrażenie? W moim domu było książek nadspodziewanie dużo. Można powiedzieć o wiele więcej niż w takich zwyczajnych domach. I to jakie książki. „Antygona” , pierwsza książka którą nie rozumiejąc sylabizowałem, historyczne opracowania o powstaniu listopadowym. Książę Józef prof. Aszkenazego. Wiele z tych książek uratowanych z rąk żołnierzy Wermachtu którzy palili bibliotekę szkoły Podchorążych Piechoty. Myślę, że do dziś w niejednym domu w Komorowie są strzępy tego księgozbioru. Gdybym list ten dostał od pani wcześniej, zacząłbym o to w Komorowie pytać. Bo byłem tam na wielkiej rocznicy mojej szkoły Powszechnej. Zacząłem uczyć się w niej w roku 42. W Generalnym Gubernatorstwie polskie dzieci miały obowiązek chodzenia do szkoły. Nędznej wtedy w malutkiej chałupce (zwaliśmy ją kurnikiem). Mam świadectwa ze wszystkich tych lat wojny. Program był minimalny. Podstawy matematyki – no rachunki, wszystko dla przyszłych niewykształconych robotników prymitywnych. Oczywiście rodzice jak umieli uczyli w domu dzieci pierwszych klas. Więc maluchy nie mogły być powiernikami tajnego nauczania. Ja przeskoczyłem klasę pierwszą i w czterdziestym czwartym jako uczeń czwartej klasy dostąpiłem prawa przedwczesnego bycia w tajnym nauczaniu. Kierowała nim pani Irena Wolff wygnana do GG z Bydgoszczy skąd wyrzucano Polaków. Wszystko to oparte jest o tą tajemniczą księgę Baśni. Bo czytałem ją, kochałem, potem czytałem inne. Wtedy często ojciec czytał na głos Trylogię. Starsi koledzy robili recytacje wierszy Polskich i obowiązkiem było je znać na pamięć. I wszystko w strachu przed wywózką, zabraniem dzieci – bo ciągle odżywał błędny rozkaz Himlera o odzyskiwaniu germańskiej krwi w GG – więc każde dziecko o blond włosach i niebieskich oczach było zagrożone a ci z rodzin poznańskich, pomorskich szczególnie.

 

Książka Baśni była bramą do innego świata. Polskiego języka koloru, i dziecinnej wyobraźni. Dlatego tak o niej pamiętam. Nie wiem jak pani Czoj była znajoma z nami. Może przez wojenne dzieje jej męża i mojego ojca – chociaż mój ojciec skończył kampanię wrześniową w ostatniej regularnej Bitwie pod Kockiem u gen. Kleberga. A może z czasów przedwojennych – bo rodzice czasami bywali w Warszawie. A może z okupacji? Nie wiem czy w czasach wojny odwiedziłem jej mieszkanie. Choć mam jakieś wspomnienie. Byłem chyba wtedy tylko dwa razy w Warszawie. To była niebezpieczna wyprawa pociągiem przez Małkinię gdzie szalało Szupo i „feldpolicaje” i służby kolejowe niemieckie. Bo za Małkinią trwała ciągle obecna granica polsko-sowieckiego zaboru z 39r. To była zresztą jedna z wielkich dróg nielegalnego zaopatrzenia Warszawy w produkty żywnościowe. Ale chyba byłem. Bo zapach gazu słodkawy i dla mnie dziwnie tajemniczy – jakby z dziecinnych lat pamiętam. A może to było w marcu 45′ kiedy przeprawialiśmy się z Pragi w stronę Warszawy i dalej do Bydgoszczy? Nie wiem. Ale Pani Czoj i jej cudowna książka (ta właśnie której zdjęcie widzimy) to jest jedna z najważniejszych chwil dzieciństwa. Chyba mnie uformowała. Czemu tyle i z takimi dygresjami piszę. Bo zamyka się w liście od Pani i w moim pamiętaniu kawałek opowieści o tym skąd jesteśmy. Dla mnie odnalezienie cudownej książki dzieciństwa ma specjalne znaczenie. Jakbym dostał list z najbardziej rodzinnej ziemi. Dziękuję za niego. I za pani list, też pełen dygresji o dziejach ludzi z naszych rodzin. Bez tej dygresji nie sposób zrozumieć czasem dlaczego coś jest dla nas tak ważne. To i nasza siła i słabość. Bo czasami nie wiem jak prosto nasze czasy opowiedzieć. Tyle zawirowań. Każda sprawa otwiera inną i zmienia spojrzenie. Taka jest nasza ziemia dzieciństwa.

 

Życzę wszystkiego najlepszego na Nowy Rok,

Ernest Bryll

 

(O Pani Czoj, Bajarzu Polskim i życiu na Pradze czytaj także w Zapiskach)

List z 13 Kwietnia 2001- Głos Latarnika

13 kwietnia, 2001
Kategorie wpisu: Listy od czytelników

Głos Latarnika


Wielce Szanowny Panie Erneście,

Dzięki wywiadowi z Panem, opublikowanemu w internetowym wydaniu Rzeczpospolitej, dowiedziałem się o istnieniu Pańskiej strony w cyberprzestrzeni. Od razu też do niej zajrzałem i z przyjemnością odnalazłem w niej utwory tak bardzo pasujące do sytuacji oczekiwania, oczekiwania na przyjście Pana, oczekiwania na cud… Bo też wnosząc z tonu Pańskiego wywiadu wydaje się, że tylko cud może pomóc naszemu w dziwny sposób „oszołomionemu” społeczeństwu.

Kiedyś wszystko wydawało się prostsze: „my” kontra „oni”. Było oczekiwanie – a zatem i nadzieja – że jak się ten „dom niewoli” rozpadnie to nastąpi dla nas raj na Ziemi. Tak się jednak nie stało: wymieszano „nas” z „onymi”, dobro ze złem, powstały hańbiące wręcz nas postawy moralne – te różne „… pierwszy milion trzeba ukraść…”, „…jestem za a nawet przeciw…”, „…odpieprzcie się od Generała…” – te różne „grube kreski” na różnych poziomach życia. Odebrano nadzieję…. Spowodowało to zanik drogowskazów moralnych na ścieżkach naszego życia.


Obserwuję bieżące sprawy Polaków jakby nieco z oddali – mieszkam w Toronto w Kanadzie – i z przerażeniem zauważam nieuczciwość i brak dojrzałości tzw. elit w naszym Kraju. Zapewne bywając wielokrotnie przez czas dłuższy za granicami zdążył już Pan utracić tę naiwną wiarę w uczciwość społeczeństw Zachodu, szczególnie tych co bardziej rządzonych przez tzw. business community, i w to, że szczęście spłynie na nas głaskanych niewidzialną ręką wolnego rynku.


Ale ja chyba za bardzo się rozgadałem o sprawach politycznych, bieżących, jakby nie „poetyckich”. Chociaż, wydaje mi się, nieobca jest Panu rozmowa z czytelnikiem lub widzem na tematy zasadnicze i aktualne.


To jakby mi utkwiło w pamięci z lat moich licealnych (końcówka lat 60) kiedy to kilkakrotnie całą klasą biegaliśmy we Wrocławiu do Teatru Polskiego na spektakle Rzeczy Listopadowej w reżyserii Skuszanki. Piszę „biegaliśmy” z kilku powodów:


– powód pierwszy: nasz Polonista zaliczył Pana wówczas do panteonu wieszczów narodowych – po trzech naszych wielkich dziewiętnastowiecznych (tym trzecim był Norwid a nie hrabia Krasiński) i bohaterskim Krzysztofie Kamilu, powstańcu warszawskim. Trudno wymarzyć sobie lepszą rekomendację – na młodych, gorących ludzi działało to jak narkotyk..
– powód drugi: zamiast nudnych klasówek czy zadań domowych pisaliśmy w ramach języka polskiego recenzje teatralne co stało się nawet przedmiotem nieoficjalnego klasowego współzawodnictwa między kolegami. Aby móc „zabłysnąć” trzeba było dobrze poznać niuanse treści i inscenizacji. I choć większość z nas wybrała później nauki ściśle to z przyjemnością wspominamy te zażarte dyskusje.


Potem, w latach siedemdziesiątych poczułem się trochę jakby ten Wieszcz wylał mi kubeł zimnej wody za kołnierz – jak to: Wieszcz w roli reżymowego urzędnika w polskim Londynie… I przyszedł czas Solidarności, czas który jakby zaczął przywracać twarze i imiona ludziom…


Pomimo upływu lat wierzę jednak intuicji mojego Polonisty – i mam nadzieję na to, że Wieszcz jeszcze nie raz mocno podłubie w sumieniu polskich zjadaczy chleba, że to odbije się mocnym echem i że w końcu tychże zjadaczy chleba przerobi…


Noblesse oblige!


Jest wielkim zaszczytem dla mnie możliwość podzielenia się z Panem tymi kilkoma myślami a ponieważ piszę ten list niemal już w Wielki Czwartek więc proszę przyjąć ode mnie najlepsze życzenia zdrowia i pomyślności oraz wielu sukcesów w użyźnianiu gleby narodowej.


Z poważaniem
Andrzej Sikorski, Toronto, Kanada

P.S. Przepraszam bardzo za brak „ogonków” przy niektórych literach (mój komputer jest mało inteligentny i nie zna polskiego – jak zresztą większość Amerykanów, dla których języki obce są obce) i znaczenie niektórych słów trzeba sobie „dośpiewać”.


Szanowny Panie,

Dziękuję za list. Dał mi dużo do myślenia. Pewnie gdy będę wspominał w zapiskach czas premiery Rzeczy Listopadowej we Wrocławiu  to do wielu spraw wrócę. Do moich błędów i niesłusznych mniemań też.
A „ogonkami” proszę się nie martwić, żona poprawiła.
E.B.