Poeci młodzi, których potem nazwano „ pokoleniem współczesności” mieli wiele szczęścia. Na ich wieczorach autorskich gromadziło się tylu ludzi. Przeżywało ich wiersze. Pamiętało.
Ale przecież ta grupa poetów istniała bardziej na spotkaniach niż przez pisma literackie. Słynna „Współczesność” przebijała się jako jednodniówka przez różne zakazy, nakazy a przede wszystkim brak papieru. No, bo wtedy papier i druk reglamentowano. I to precyzyjnie. „Zebra” krakowska i inne, ni to periodyki ni to efemerydy, spotykały się z podobnymi problemami.
Pozostawały więc spotkania poetyckie. Nagle wszędzie ludzie chcieli słuchać nowych wierszy. O rzeczach prostych jak tęsknota do własnego kąta. O widokach górskich oglądanych podczas zwyczajnych wędrówek a nie zorganizowanych i zarządzanych turnusów. O brzydocie, która nas otaczała i w której szukaliśmy piękna „co jest bliżej krwiobiegu słów” a nie o pseudoklasycznych gmachach partyjnych i rządowych instytucji.
Tylko my, piszący, nie umieliśmy na ogół czytać swoich wierszy. Kiedy do tego przychodziło, każdy coś szeptał, bąkał bo głos mieliśmy ustawiony przez ówczesne reguły pompatycznych „akademii ku czci”. Więc wiadomo było, tak mówić naszych wierszy się nie da. Ale jak?
Dlatego spotkanie Wojtka Siemiona z naszą poezją było tak niezwykle ważne. Bo on umiał przekazywać naszą poezję. Co więcej był to często przekaz nadający jej najistotniejsze znaczenie. Wojtek bowiem zastanawiał się nad wierszem. Nie odtwarzał ale przetwarzał w sobie. A jednocześnie wydobywał z nas o co nam tak naprawdę chodziło. Pamiętam te przesłuchania Wojtkowe. Kazał czytać sobie, pytał dlaczego tak, oskrobywał niejako ze zbędnych ozdobników. Po każdej rozmowie, ja przynajmniej, wiedziałem którą drogą mam iść. W czasie tego pierwszego uderzenia nowej poezji nie byłem tym z „pierwszej linii”. Jeszcze wypowiadałem się z trudem. Jednym z najważniejszych był Staszek Grochowiak i też zupełnie inny Jurek Harasymowicz. Jakże mówił ich wiersze Siemion. Ludzie słuchając uczyli się na nowo odbierać poezję. Właśnie w takiej recytacji, korzystającej z języka, jego ówczesnej „ brzydoty która była bliżej krwiobiegu słów”.
Zresztą i ja pamiętam swoje wiersze którym recytacja Wojtka dodawała znaczenia. Pamiętam do dziś jak ruszył w stronę słuchających , mówiąc mój wiersz o życiu pegeerowskim – tak jakby właśnie przekazywał nam ową zamąconą rzeczywistość peerelowskich, fornalskich czworaków. Zainteresowanie językiem, pieśnią wsi, prowincji, bardzo mnie z Wojtkiem połączyło. Mówią, że Wieża Malowana, widowisko zbudowane na tekstach poezji chłopskiej otwierało wielu oczy na to, że wypychano z naszej pamięci niejedno słowo, niejedno znaczenie. W biografiach Wojtka mówi się zawsze, że byłem jakimś współtwórcą owego przedstawienia. Nie przesadzajmy. Zbudował je i wykonywał Siemion. Co ja naprawdę wniosłem? Może to jedno – otóż w rozmowach z Wojtkiem zwróciłem mu uwagę na zawartość poetycką tekstów pieśni ludowych. Bo często pięknie śpiewane, jakby tę wartość gubiły. Zresztą śpiewanie pieśni ludowych wówczas było też „akademią ku czci” a nie sensu.
I Wojtek zaczął mówić teksty pieśni. Nagle okazywały się wielką poezją. Powróciło znaczenie „ choćbym pamiętała i nadpamiętała”, modne potem słowo nadpamiętanie. I to „ a on już za Wisłą, ona za nim myślą” Jeszcze dalszego wołania niż wołanie słowem.
Wielkie to było wydarzenie, szczególnie dla młodych inteligentów, kształconych w języku urzędów, który się nazywało po cichu „ mowa trawa”. Bez umiejętności i talentu Wojtka, nie było by to nam przekazane. On był jednym z niewielu, którego recytacja wierszy była docieraniem do ludzi, szukaniem prawdy, pokazywaniem napięć w naszym życiu, mowie, myśleniu. Odfałszował znaczenie poezji. I naprawdę mój rocznik poetycki bez Wojtka jest trudny do wyobrażenia.
A odczarowanie z „niejasności” Norwida? A inni poeci których wiersze po recytacji Siemiona inaczej się widziało? A Wierzyński, Lechoń – Wojtek przecież tak walczył o istnienie poezji emigracyjnej.
Jak każdy artysta ważny, miał i przeciwników. No i dobrze, bo gdyby nie miał to by znaczyło że wnosił tylko „wartości banalne”. Piszę o nim i wspominam – tego, co otwierał nam oczy na znaczenie wierszy. O aktorstwie innym, filmowym, teatralnym, o jego działalności można by mówić wiele. Ale dla mnie był najważniejszy jako ten co dał naszej poezji zainteresowanie i zrozumienie wiersza przez ludzi. Bez niego długo dusilibyśmy się w skąpo limitowanym ryneczku jednodniówek. Od pozwolenia do pozwolenia. Od zakazu do niby przekazu. Bo tak było w latach 53, 54 i 55…