Wpisy w kategorii: Listy od czytelników
Listy z 7 marca 2001-od pani Barbary Beuth i ojca Leona Pokorskiego
Dzień Dobry!!!
Miłośnicy Szmaragdowej Wyspy, w takich miejscach jak ta strona, czują się po prostu jak u siebie. Jestem uczennicą jednego ze śląskich liceów i zagorzałą fanką wszystkiego, co irlandzkie.
Wszystko zaczęło się, gdy dowiedziałam się o irlandzkim pochodzeniu mojego nazwiska. Nie zrobiło to wtedy na mnie większego wrażenia. Jednak, kiedy zaczęłam słuchać celtyckiej muzyki, czytać książki sióstr Brontë i oczywiście Pańskie wiersze, a pokój wytapetowałam sobie na zielono, pomyślałam, że może to jednak jest „zew krwi”.
Moje największe marzenie, to znaleźć na wyspie jakąś rodzinę (chociaż to chyba jest niemożliwe… niestety niezbyt wiem jak się do tego zabrać), no i oczywiście – odwiedzić Irlandię.
Na razie jednak chłonę wszystko na temat irlandzkiej kultury i… utożsamiam się z „Irlandzkim tancerzem”.
Mam nadzieję, że w najbliższym czasie znajdę na Pańskiej stronie coś o „Śląskim św. Patryku”, bo nie jest to możliwe na stronach Silesianki. Z wyrazami wielkiego uznania
Barbara BEUTH
PS Najserdeczniejsze życzenia urodzinowe dla Pana i Pańskiej Żony.
Dziękujemy bardzo oboje. Mąż napisał do Ciebie taki długi list, że postanowiliśmy opublikować go na stronie List (dziś dział Irlandia- przyp. admin). Myślę też, że ta jego opowieść zainspirowana Twoim pięknym listem na zielonej papeterii przyda się nam wszystkim.
A co do Śląskiego Świętego Patryka, to jeszcze chwileczkę. Będzie święto.
Irlandczycy zamierzają odłożyć swe tegoroczne parady w Dublinie, ale my póki co do Katowic planujemy przyjechać i jak rok temu „zatańczyć polami, lasami Irlandii…”
PS. Skąd wiedziałaś, że ojciec sióstr Brontë był Irlandczykiem ?
Pozdrowienia ciepłe
MGB
Ernestowi Bryllowi
kubek tajemny
podałeś w gościnie
pod koniec wieczerzy
bym nocy nie przespał
pijąc go do dna
delektując się smakiem
osadzonym w polskości
ślącej listy do tych
co siadają z tobą przy stole
jako duchy przeszłości
w królestwie elfów
oswojonych z obczyzną
o. Leon Zdzisław Pokorski
Basiu, dziękujemy. Leonie, to naprawdę miła niespodzianka. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że publikuję ten wiersz w swojej poczcie. W końcu nadszedł na stronę!
Dzięki i pozdrowienia
Ernest
List z 3 marca 2001-od Bractwa Celtyckiego
Drogiemu Jubilatowi!!!
Zdrowia, radości oraz dalszych wspaniałych przekładów z literatury staro-irlandzkiej oraz jeszcze piękniejszych wierszy w naszym języku ojczystym
życzą
członkowie Bractwa Celtyckiego w Bielsku-Białej
Pozdrawiam,
Bractwo Celtyckie
Drodzy Celtowie!
Dziękuję za życzenia urodzinowe. Pomyślałem sobie: ilu jest nas zadurzonych w kulturze celtyckiej? A dlaczego tak zadurzonych. Przecież kraje Celtów, no powiedzmy Irlandia nie były przecież (nawet w złotym okresie rozwoju IX-XI wiek) oazami absolutnej szczęśliwości. Było jak na ówczesnym świecie.
Ale czy tak samo? Jakie echo idące stamtąd, ciągle nas wabi? Co, powoduje, że ta naiwna legenda o zielonym świecie celtyckim, choć naiwna, jest jednak po części prawdziwa?
Myślałem i tak wymyśliłem. Otóż legenda świata celtyckiego, zielonej Wyspy jest chyba legendą strasznie nam potrzebną w świecie zorganizowanym wedle centralistycznej, biurokratycznej koncepcji państwa, idącej z Rzymu. Bardzo upraszczam, ale ten system opierał się na jednym miejscu: Centrum gdzie podejmowano decyzje, gdzie działo się wszystko, co ważne. Z tego centrum droga do innych mniejszych centrów gdzie powielano i przyprawiano lekko to, co przyszło z góry. Coraz mniejsze i dalsze centra. I koniec.
Pomyślmy o organizacji tego świata na przykład na ziemiach podbijanych. Tylko miasta i obozy warowne. Mało ważne co tam, gdzieś poza murami. Przecież nawet rozwój chrześcijaństwa oparty mocno na drodze przenikania wiadomości w imperium był rozwojem: z miasta do miasta. Z centrum do mniejszych centrów. Wieśniacy, mieszkańcy tych pustych dla biurokracji miejsc przez długi czas nie byli nawet zaszczycani nawracaniem. Dopiero św. Marcin i jego myśl, że trzeba jednak wyjść poza biurokratyczne mury miast i porozmawiać z nieznanymi i obcymi mieszkańcami krain, otworzyli chrześcijaństwu drogę na prowincję, na wieś.
Tak w uproszczeniu wygląda ten system. O paradoksie, tylko pojmując psychologię wzmocnioną bizantyńską siłą centrum możemy zrozumieć choć trochę fenomen Rosji. W Moskwie, w Centrum zapadają decyzje. I aż do dalekich krain Władywostoku, gdzie i klimat odmienny i sprawy odmienne i tysiące kilometrów od świętego miasta władzy, ludzie realizują tę, nadaną z daleka myśl. A Królestwo Brytyjskie a Francuskie Królestwo i Republiki?
A stara Irlandia?
Akurat na odwrót. Niechęć do centrum. Niechęć do stolicy, niechęć do zorganizowanej biurokracji, niechęć nawet do zorganizowanej struktury szkolnictwa. Bo, popatrzcie na słynne miejsca gdzie były wielkie irlandzkie skupiska uczonych – jakby uniwersytety. Kupa kamieni, pozostałości byle chałupek z których nagle wszyscy przenoszą się w inne krainy. Jeszcze bardziej niedostępne, jeszcze trudniej ulegające jakiejkolwiek centralnej organizacji.
A literatura? A prawo? Ten szaleńczy pomysł aby wszystko: wiersze, historia, skomplikowane akty prawne istniały tylko w pamięci specjalnych ludzi. Ta wiara, że wiersz istnieje tylko wtedy gdy jest i mówiący i słuchający. A poza tym momentem jest uśpiony czekający na zmartwychwstanie gdy znów ktoś go powie i ktoś będzie słuchał?
Odrębność koncepcji życia. Z poetą jako strażnikiem przestrzegania zawartych umów. Z kodeksem karnym, gdzie największym wyrokiem jest wygnanie z Irlandii albo osławienie w satyrycznym wierszu.
Rozumienie prawa – znów odmienne. Nie rzymska siła przepisu „twarde prawo lecz prawo”. Raczej poczucie względności formalnej sentencji prawnej. Ogromna siła, niejasnej przecie ale jak dojmującej, zwyczajnej sprawiedliwości.
Wielkość i przekleństwo świata celtyckiego. Nawet rzymska organizacja kościoła patrzyła krzywo na starożytne chrześcijaństwo irlandzkie. No bo te irlandzkie niby biskupstwa o niejasnej strukturze władzy, gdzie biskup był przeorem klasztoru, a poza tym pamiętał o prawach starych rodów….
Ta przemyślność irlandzka w bezkonfliktowym przyjęciu chrześcijaństwa. Ci zakonnicy, rekrutujący się z dawnych pogańskich poetów i uczonych. To współistnienie ksiąg łacińskich pracowicie kopiowanych w klasztorach i wielkiej irlandzkiej literatury istniejącej w pamięci poetów. Specjalnie po to szkolonych. To dziwne współistnienie, brak starć. Brak męczenników. Brak wypierania gwałtownego jednej idei przez drugą.
Najlepiej obrazuje to zapis mnicha który przepisywał stary poemat Táin. Widać władza klasztoru była już zapisywaniu (a więc chronieniu tego poematu) trochę niechętna.
Stąd na końcu Táina, zawartego w The Book of Leinster pojawiają się dwa zapisy. Jeden po irlandzku, a drugi dla tych co czytają tylko po łacinie. Przytoczę oba:
Bendacht ar cech óen mebraigfes go hindraic Táin amlaid seo ná tuillfe cruth aile furri.
Błogosławieństwo każdemu kto pamiętać będzie Táina tak jako jest zapisany i nie uroni ani słowa opowieści.
Sed ego qui scripsi hanc historiam aut uerius fabulam quibusdam fidem in hac historia aut fabula non accommodo. Quaedam enim ibi sunt praestrigia demonum, quaedam autem figmenta poetica, quaedam similia uero, quaedam non, quaedam ad delectationem stultorum.
Ja, którym przepisywał tę opowieść pełną przeróżnych dziwów nie chcę ręczyć za jej prawdziwość. Niektóre sprawy są bowiem kłamstwem szatańskim, niektóre zmyśleniami poetów, niektóre mogły się wydarzyć a inne nie mogły, niektóre zaś są wymysłem niespełnych rozumu.
Ale tu widać tragedię irlandzkiej kultury. Nie chciała być zapisywana, więc ile z niej zginęło gdy przyszedł czas najazdów i niszczenia? Żyła w pamięci – więc w każdej dzielnicy, tego trudnego dla komunikacji kraju, mówiono wiersze własnym dialektem. Coraz bardziej innym – tak, że dziś ci, co od urodzenia mówią po irlandzku na północy wyspy nie dogadają się łatwo z tymi, co mówią nim w małych enklawach na południu. A jedni i drudzy z tymi, co używają szkolnego literackiego języka.
W zetknięciu z najeźdźcami, którzy organizowali swoje państwa wedle twardego centralistycznego wzoru, Irlandia przegrywała.
W świecie celtyckim (przynajmniej wyspy) nie lubiano miast. Więc twórcami stali się najeźdźcy. Wikingowie, Normanowie, Anglosasi.
Ale pamięć o tej, innej koncepcji zorganizowania cywilizacji trwa do dziś. Bardziej w naszych marzeniach niż w naszym życiu. I Zielona Wyspa jest jak miejsce ucieczki w świat inny. Czasami mocno nieprawdziwy, czasami sprowadzony tylko do wolności piwnej, ale często oparty o dużą wiedzę.
O poczucie, że może jednak warto z tej odmiennej koncepcji świata coś ocalić. Na razie w krainie poezji. Krainie marzeń. W wędrówkach kiedy to uciekamy od coraz bardziej zcentralizowanego świata.
Co z tego, że wspaniałości tego Monstrum-Centrum nie mieszczą się już na Kapitolu ale gdzieś wśród Świątyń Korporacji i w Miejscach Ofiarnych jakimi są choćby supermarkety. Czujemy, trzeba koniecznie, trzeba mieć jakiś inny skryty kraj. Aby w nim co najlepsze ocalić z siebie.
Więc może to, Bracia Celtowie różnych miast i krajów, sekretnie nas wabi? Może ten głos ciągle kuszącego nas echa dawnych pieśni? Piszę, wierząc, że choć niby zapisane, moje słowo mówi. Że to tylko zapis mojego mówienia które będzie żywe gdy je do uszu swych a może do krainy swej wyobraźni zaprosicie.