Aby zrozumieć wiele wierszy irlandzkich z 12 i późniejszych stuleci trzeba choć trochę orientować się w skomplikowanej historii podboju wyspy. I nie tyle dla rozszyfrowania w metaforach aluzji do różnych wydarzeń historycznych. Nie tyle dla zrozumienia piękna tej poezji. Jednak trzeba przebrnąć przez zawikłane dzieje zetknięcia się starego świata Irlandii, królów, wodzów, rodów z zupełnie nowym światem normańskich najeźdźców.
Normanowie, ich sprawność bojowa, świetna organizacja, spryt, umiejętności inżynieryjne były już znane na wyspach z opowieści o podboju Anglii. Irlandia jeszcze nie znalazła się w polu zainteresowania Normanów. Jeszcze chroniło ją morze. Żyła we względnym spokoju po rozbiciu w roku 1014 potęgi Wikingów pod Clontarf. Wcześniej powstawały przepiękne ale i dziwne wiersze w których poeci cieszyli się ze sztormowej pogody.
Błagali o burze, wichry, o fale rozbijające brzegi
Dziś spokój. Wiatr nam bije w oczy,
Fala się dźwiga od dna morza.
Dziś sztorm Wikingów krzyk, krew, pożar
Nie zbudzą nas pośrodku nocy
(Strach przed Wikingami tłum. M..Goraj, anonim powstały między IX a XII wiekiem)
Dlaczego tak?
Bo ta zła pogoda, straszne dni, były dniami błogiego pokoju. W taką pogodę Wikingowie nie atakowali. A uderzenia Wikingów były nagłe, niespodziewane, szybkie i rujnujące wszystko. Płonęły stare księgi. Ludzi uprowadzano w niewolę. Czytając o napadach Wikingów i bezradności Irlandczyków wobec tej wojny prowadzonej dla rabunku, przypominałem sobie stare poematy mówiące o wielkiej walce pomiędzy królestwami Ulsteru i Connachtu. Były to wojny wspaniałe. Literackie. Pełne pojedynków, wierszy, obrzędów. Słynny Cúchulainn (jego dzieje można po polsku przeczytać w tłumaczonej przez nas książce Táin bó Cuailnge) – wielki wojownik Ulsteru zagrodził sam jeden drogę armii Connachtu.
Jak zagrodził? Otóż stanął na ścieżce idącej przez górską przełęcz i wyciosał na pniu drzewa zaklęcie.
Zaklęcie zamykało drogę każdemu. Otworzyć ją mógł tylko pojedynek z Cúchulainem. Powiadam: pojedynek, bo armia Connachtu stała i czekała wysyłając po jednemu ze swych najlepszych rycerzy. Nikomu nie padło na myśl, pójść inną drogą. Nikt nie próbował uderzyć większym oddziałem na herosa. Obowiązywało zaklęcie. I rytuał pojedynku. Wielce skomplikowany. Pełen poezji i piękna.
A Wikingowie uderzali w nieprawdopodobnych porach, bez wysyłania heroldów, podstępnie. Prowadzili wojnę totalną.
Toteż zwycięstwo pod Clontarf było rezultatem nowych umiejętności wojennych Brian Boru. Króla, który walcząc z innymi wodzami i władcami rożnych krain wyspy zorganizował nową armię, nowe rządy. Niestety w tej ostatniej walce z Wikingami zginął.
Dźwięczą ostrza mieczy
Metal żółknie pod ciosami włóczni
Biją miecze o siebie
Sygurd padł w bitwie
Chlusnęła ciepła krew z rany
Padł i Brian – ale on zwyciężył.
Poezja poezją. Życie było bardziej zawiłe. Wikingowie byli również tymi, którzy to założyli wiele miast Irlandii. Oni stoją u początku organizacji życia miejskiego. Oni są ojcami Dublina.
Tak więc, pogodzeni wrogowie zaczynali razem z Irlandczykami tworzyć nową, ciekawą, unikającą wojen kulturę i cywilizację Wyspy. To był czas stuleci 11 i 12 które nazywa się okresem odrodzenia Irlandii.
Ale stare nienawiści rodowe i walka o władzę nad całą Irlandią prowadzone przez dwa królestwa stały się przyczyną nowej tragedii. Lata 1156-1166 to okres walk pomiędzy najpotężniejszym z królów irlandzkich Murtough MacLochlainnem z Ailech, z północy i królem Connachtu, Rorym O’Connorem.
Tu na chwilę przerwę tę ponurą opowieść. I pochwalę się. Otóż jestem członkiem honorowym, posiadaczem specjalnego medalu jaki w 1995 roku miało tylko czterdziestu kilku ludzi na świecie (nie wiem ile osób zostało nim obdarzonym po mnie). Jestem też przyjacielem, poetą potomka królów.
Niezwykłego pana.
Był w czasie wojny instruktorem polskich żołnierzy w Anglii. W Dublinie posiadał mały domek i poza wieloma poważnymi sprawami zajmował się …hodowlą psów rasowych. W Irlandii, choć republikańska, szanuje się tradycję rodów, które zawsze były wierne starym tradycjom, nie ugięły się przed najeźdźcami. I te rody mają prawo nadawać takie jak moje odznaczenie.
Ród mojego króla zaczął się w czasach legendarnych. Historyczne zapisy o istnieniu i działaniu tego rodu poczynają się od AD 75.
Królestwo swoje stracili królowie Connachtu właśnie w walce z Normanami. To znaczy ściślej z tymi co przed sztandarami Normanów wyrąbywali sobie nowe państwa. Wtedy wygnani z królestwa przybrali przydomek Don czyli Brunatny (Rudy).
Najazd Normanów. Opowieść jest jak ze starego rycerskiego romansu. Przeciw Murtoughowi wspólnie z O’Connorem walczył wielki wódz O’Rourke. (Nazwisko pojawiające się wiele wieków potem na kartach historii Polski) Władca Connachtu po zwycięstwie zadowolił się ograniczeniem wpływów MacMurrougha. Pokonany miał władać niewielkim królestwem w okolicach Ferns w krainie Wexford.
O Rourke był jednak nieugięty. Dążył do całkowitego zniszczenia przeciwnika. Bo MacMurrough okrył O’Rourke’a hańbą przed wszystkimi mieszkańcami wyspy. Uprowadził mu żonę. Był to rok 1152. Czy uprowadził czy też piękna Dervorgilla zmusiła go do tego porwania?
Zarówno stare irlandzkie jak i normańskie przekazy mówią raczej o inicjatywie pięknej pani.
Zastanawiające w tej opowieści jest to, że kochankowie nie byli młodzi. Jak na tamte czasy czterdziestodwuletni mężczyzna porywający czterdziestoczteroletnią żonę innego, to raczej rzecz wyjątkowa. Ledwie rok minął. Mąż odbił piękną Dervorgillę, ale zniewagi nie zapomniał. Dermot musiał uciekać. W 1166 roku, z małą załogą wymknął się łodzią. Wylądował w Brystolu i zaczął szukać kontaktu z Henrykiem II, królem Anglii. Gonił za nim przez wiele miast Francji – bo Henryk wolał przebywać we swoich kontynentalnych włościach. Był bardziej Francuzem niż Anglikiem. Mówił normańskim francuskim.
Dermot dopadł wreszcie Henryka w Akwitanii.
Król Anglii interesował się Irlandią ale nie na tyle aby skierować swe wojsko ku tajemniczej, pełnej wojowników i nie za bardzo bogatej wyspie. Ostatecznie Dermot uzyskał od króla list werbunkowy. Mógł więc w imieniu Henryka poprosić o pomoc Anglików, Normanów, Walijczyków, Szkotów. Ale nie wzbudził entuzjazmu. Postanowił więc szukać ochotników do swej wyprawy za rzekę Severn. Tam Normanowie toczyli jeszcze walki z Walijczykami.
Kandydatami na wyprawę irlandzką mogli stać się przede wszystkim ci, którzy jeszcze nie wywalczyli bogatej ziemi dla siebie. Tak więc Dermot spotkał się z jednym z najbardziej bitnych wodzów. Był to Strongbow (Silnołuki). Człowiek rozgoryczony, pozbawiony łask Henryka. Jego sława i fortuna mogła kryć się w dalekiej Irlandii.
Strongbow targował się twardo. Zgodził się zorganizować i poprowadzić armię. Warunek: Strongbow poślubi najstarszą córkę wygnanego króla. W ten sposób uzyska prawo do sukcesji. FitzHenry, Carew, FitzGerald, Barry, Prendergast, Fleming, Roche, Cheevers, Synott, oto nazwiska, które staną się ważne w historii Irlandii. Oto ludzie, którzy zmienią kierunek rozwoju kraju. Kultury, obyczaju, w ogóle wszystkiego,
Normanowie i Flamandowie.
Zacznie się niezwykła historia podboju. Pełna zaskakujących przypadków, niewiarygodnego szczęścia jakie mają najeźdźcy. Straszliwego braku szczęścia jakie opuściło Irlandczyków.
Czasami myślę, że historia podboju Irlandii jest splotem przypadków dających się porównać z równie nieprawdopodobnym podbojem Meksyku przez ludzi Corteza.
W poezji irlandzkiej pojawi się ton dziwny, jakby poeci przeczuwali nieuchronną klęskę. Wyrok fatum. Niezależny od starań i od okoliczności. Takie myślenie przemieni się nieomal w obsesję. Wizja przegranej jest jakby wpisana w myślenie o ludzkim losie, wizja ruiny w piękno Irlandii. Jest to coraz bardziej świat wieszczych słów, wspomnień o czasie co ginie.
Ciemne piękno. Ciemnej dziewczyny. Bo Irlandia zaczyna żyć w poezji jako skrzywdzona dziewczyna, jak zgwałcona, nawet jako kurwa oddająca się z rozkoszą żołdakom.
A wszystko zaczęło się tak przypadkowo. Tak bezsensownie. Wcale nie musiało się tak stać a się stało.
Zresztą jest jakaś tajemnica w ciągłym braku szczęścia Irlandczyków.Nawet pogoda jest przeciwko nim. Nawet te kiedyś przyjazne sztormy, co broniły przed Wikingami będą teraz po stronie najeźdźców. Bo wiele razy właśnie pogoda sztormowa niszczyła statki, armie które musiały pomóc Irlandii.
Morze. Straszne i okrutne. Morze. Świadek innego, znacznie późniejszego (1607), jednego z najbardziej tragicznych momentów w historii irlandzkiej kultury.
Cała Irlandia teraz załogą małego okrętu
Co gna na zachód, w morze, już skały Beare minął
Ponad odpływu falą śnieżna piana rozpięta
Cała duma Irlandii w tym kruchym stateczku płynie
Z piersi ojczyzny naszej serce zostało wyjęte
Płaczą wybrzeża, płaczą wyspy Irlandii całej
Gdy bracia-orłowie z Connu swoim stadem wspaniałym
W lot pełen niebezpieczeństw ruszyli jednym okrętem
Dni, kiedy cień ich skrzydeł okrywał Ulsteru doliny
Dni ich wysokich lotów na zawsze już odeszły
Gdy dwa ostatnie ptaki – orły z królewskich królewskie
Odleciały na zachód, choć wołaliśmy za nimi
O Rory nasz najdroższy, O Hughu najmiłościwszy
Was dwu z wielkiego stada wspominam pełnym imieniem
Was – gospodarzy kraju na zawsze utraciliśmy
Tych, którzy dla Irlandii byli w najwyższej cenie
Niech dziś się serca nasze tą wieścią uradują
Że wodzowie szczęśliwie dotknęli hiszpańskich brzegów
Choć płaczą ich nasze doliny, choć ciągle góry żałują
Lepiej im będzie daleko – niż tu, wśród ludu biednego
Nic by nie mogli zrobić, choćby w ojczyźnie zostali
Więc zapłacz, ziemio Uisneach, i raduj się, że odeszli
Raduj się, że przez morze szczęśliwie dożeglowali
Niech się rozpacz i chwała pomieszają w twej pieśni
I chociaż zostaliśmy przez wszystkich opuszczeni
A oni tam szczęśliwie żeglują w kraj daleki
Choć my leżymy w chorobie – ten ból i to cierpienie
I nas, i ich udręczenie będzie przez wieków wieki.
( Z odlotu Earlów tłum E. Bryll, wiersz jest fragmentem poematu Fearghal Og Mac Ward’a i dotyczy pierwszej wielkiej emigracji 99 arystokratów irlandzkich, którzy po upadku powstania, 6 września 1607 r, opuścili Irlandię)