Wpisy w kategorii: Wybrane wiersze
Idą pasterze patrząc na bajery
Idą pasterze patrząc na bajery martwe
Gazety podarte. Foldery nieszczere
Przyjaźnie niewyraźne. Piwo, co otwiera
Ktoś, zapatrzony martwo w światłość komputera
Opłatki – gadu, gadu. Spotkania bez śladu
Ślisko na twardym dysku. Lecz jest zapisane
Dziwne zjawisko: Jesteśmy tak blisko
Już prawie mamy. Czego dotykamy?
Narodzenia- płomienia
Czy tylko reklamy
Ale wielu z nas wierzy, że nie sztuczny ogień
Jest Gwiazdą, co prowadzi. Bo za chwilkę zgaśnie
Więc wędrują szukając – gdzie Dziecko, co Bogiem
Jest. Siebie niezakłamanych, tam odnajdą właśnie.
Gdzie jest Twój kraj
Gdzie jest twój kraj? W pamięci. Inni mówią- w duszy
A inni- w sercu
Miejsca bardzo mało
Zostało
Trudno się ruszyć
Pamięć już niejasna, a dusza przyciasna
Dla procesyji pytań- wciąż bez odpowiedzi
Dla serca- lepiej za granicą siedzieć
Ale i w kraju boli raczej średnio
Mali się zrobiliśmy- tak na dzień powszedni
Przeżyło się niejedno, a więc lepiej dmuchać
Na zimne
Więc dmuchamy. Na razie na sucho
Dla przyzwyczajenia. Bo kiedy się zmienia
Pogoda groźna- z wiatrem dmuchać trzeba
Jak się pomylisz, ślina cię oblewa
Samoswoja. Niektórzy już zgrabnie ścierają
Co opryskało twarze. Twierdząc: -To łzy kraju
Ze szczęścia zapomnienia, duszy przygaszenia
I serca, co się rusza- aby dla istnienia.
Gdzie się twój kraj zaczyna, a gdzie już gotowy?
Cóż, kraina urwana w pół słowa
Małe
Małe dzisiaj mieszkania. Bez strychów
Za nic nie upchniesz po cichu
Niepotrzebne, co z nas zostało
A więc jedni idą w życie na całość
I nocami pod śmietniki stawiają
Graty, bo się teraz nie zgadzają
Z nimi
Nowymi
Takimi, że dreszcze
Od stóp do głowy
Inni słabi jeszcze
Wstydliwie upychają pod groby tapczanów
Świat kiedyś ukochany. Niestety, tam płasko
Za dużo kurzu i nie bardzo jasno
I niebezpiecznie. Pleśnie dawnych myśli
Sny oplątują mgliście
Na szczęście w balkony
Wyposażono jeszcze kiedyś domy
Tam gęsto zawieszone- nie bardzo do pary
Nasze dawne skóry- ponure sztandary
Popatrzysz w górę: Dom aż obrzydliwy
Ale kto się patrzy? Ale kto się dziwi?
Z przyśnienia
Miała być uczta na zgodę. Niestety
Ciągle czekaliśmy. Przywiędły kotlety
Przypaliło się w kuchni, ze śmietniska cuchnie
Sałatka już rzadka. Za długo czekała
Na tych, co mieli zmęczeni przygodą
Z narodową zgodą godzić się nietrwało
Nagle krzyczą: Ręce byle jak podali
Jest półzgoda! Zapłonął żyrandol. Na sali
Zdążono skisłe sprzątnąć, nowe podać
Weszli, ucztowali trochę krzywym pyskiem
Ale byli wszyscy. Podano dziczyznę
Podniesiono kielichy za wspólną ojczyznę
W kuchni mielono mięsa w drugą stronę
Nieprzypaloną. Co się rozpadało
Uklepano. Sałatka jak reduta trwała
Uczta bolała. Bo dusze i ciała
Nie były pogodzone, jak głoszono z gęby
Ale chociaż toasty przez ściśnięte zęby
Cedzili, to wypili
I to im policzy
Bóg miłościwy i naród cierpliwy
My- cośmy tupali za oknami sali
I szeptali: Na szczęście ryby nie podali
Ość może stanąć w gardle bo tak się otwarli
Wreszcie na siebie. W ostatniej potrzebie
Czy to mara, sen wiara. A, tego nikt nie wie.
Czy jest
Czy jest
Czy jest tłumacz języka żywych do umarłych
I umarłych do żywych – kiedy chcą pogardę
Albo miłość przekazać, albo ostrzeżenie?
Jest. Ale się zmienia
Wciąż nowsze przekłady
Nowi objaśniacze i nowe układy
Bo się układają żywi z umarłymi
– Jakby to było łatwiej gdyby się przytarły
Troszeczkę, nie do końca, słowa zbyt głęboko
Wycięte na grobach. Byłby milszy spokój
Gdyby się utarło, no, troszeczkę przymgliło
– Bo brak już siły zmarli. Brak nam siły
Musimy łagodniejszych wynająć tłumaczy
Znawców od znaczeń. Wtedy się zobaczymy
Czy gładko się składa umarłych wytrwanie
Z gadaniem powszednim
Prosimy – Przybiegnij
Aniele Śmierci. Bądź także Aniołem
Życia zwyczajnego. Siądź za naszym stołem
Tu też jak na cmentarzu. Posłuchaj wydarzeń
Ciemnych, codziennych. Potem je przekażesz
Na słowa wieczne teraz nieskuteczne
Dla naszych snów i marzeń
A też jedz. Zapijaj
Bo u nas jak zapijesz, język się wywija
A co tam zapiliśmy?
Lepiej i nie myśleć
Srebrny Jeleń Marianka
Marianek Ośniałowski list do mnie napisał
Że wreszcie złapał srebrnego jelenia
Jeleń jest ciut garbaty i szary jak ziemia
Ale, gdy się przy gruncie patrzący położyć
Nie widać, że malutki i bardzo wyłysiał…
Więc Marianek, by patrzeć musiał grób otworzyć
Zejść w siebie. Tam spod ziemi i mleczów korzeni
Jeleń jego, jak księżyc, w nowiu się odmienił…
Marianek mnie zaprasza. Poleżymy rankiem
Na głębinie co płynie nad torowiskami
W zapachu iskier, które biegną z pociągami
Co z tego że nasz jeleń ma zatrutą rankę
A piasek z rany broczy, jak gwiazda przecieka
To może nawet piękniej gdy czas się odmierza
I jak z klepsydry szeleści z daleka….
Co z tego, że ta rana ciągle się poszerza
A jeleń minął pełnię, biegnie w odchodzenie?
Marianek mówi: On przegoni cienie
W następnej kwadrze…Teraz szybko spijaj
Krew piasku jak wilkołak. I wracaj różowy
Do domu. Ja tu chyłkiem pod piaskiem przeżyję
Gdy jeleń będzie w nowiu, przyślę ci list nowy
No tak
Dziewczyny rzeczywiste, a nie z naszych baśni
Żyją z nami. Nie tak, jak miało być. A właśnie
Jak jest. Bo jest.
Teraz. Są zapomniane
Ale musimy wierzyć, że były kochane
Były szczęśliwe- jak urodziwe
I nie płakały wcale nad ranem
Słodko im w świecie naszym. Chociaż świat
Trochę za bardzo kiwa się od lat
Jak drzwi szafek kuchennych, co się wypaczyły
Bo z marnej płyty były
Niewiele, niewiele
Szczęścia co prawdą bywało w niedzielę
Może jeszcze biedniej
Niż w dzień powszedni
A
Zatem
Co mają zapamiętać dziewczyny? Ten kwiatek
Wymiętoszony. A może tę noc
Kiedy się niby na tańce szło
A naprawdę do łóżka?
Zaślinioną poduszkę
Od płaczu, od zachwytu, od przysiąg prawdziwych
Prawdziwe były. Tylko w życiu krzywym
Obijały się od ściany do ściany
No, tak to z nami…
Do kogoś listy niosę
Do kogoś niosę listy. Dokładnie zaszyte
W lewym rogu kołnierza. Kołnierz barankowy
Burka samodziałowa…
Dobrze jest przed świtem
Wcisnąć łeb w taką wełnę .Buty choć nienowe
Ledwo co przemakają…
List uparcie niosę.
Nie wolno tego wiedzieć, co w nim zapisane
Może nic. Może wszystko zamazane
Ale kiedyś odnajdę do kogo wysłane
I pismo tajne nagle się otworzy
Jak ptak do lotu. Albo Anioł Boży
I ten kto je dostanie przez papier cieniutki
Jak przez opłatek spojrzy. I zobaczy
Co my znaczymy i co dla nas znaczy
Ten list
Jest wczesna zima. Lód jeszcze kruchutki
I dlatego – widzicie – przesuwam stopami
Niezdarno a ostrożno. Wygląda to śmiesznie
Ale ja niosę pismo…
Trochę między wami
Jestem obcy, kosmaty, samodziałowy
-List w kołnierzu zaszyty. –Chociaż w to uwierzcie.
August
August był mocny. Brał dobre żelazo
i dusił łapą po śliskość zakalca.
Potem zakalec miesił. Z piwoniową twarzą
z rudą lepiącą się po grubych palcach
– został tak…
Czuwa nad kotliną naszą
ledwo stwardniało co – z lubością stęknie
i krzepko – przecież wykarmiony kaszą
zagniecie w bulgocące, w to maślane, miękkie
Wszystko z krwi jego. Dowcip ogórkowy
wolność z kartofla, błogie procesyje
i defilady duszące jak łubin…
Żebyśmy tylko zawsze byli zdrowi
No cóż, Polacy, my żelazo lubim
ale gdy zmięknie i rdzą się pokryje…
Myszy stworzyły nam historię
Myszy stworzyły nam historię. Zatem
najlepiej czekać myszy. Może się obudzą
i znowu pysk zakrwawią, pazurki utrudzą
– a u nas rączki czyste…
Byśmy zdrowi byli
byśmy gryzonia nazbyt nie płoszyli.
– Niech coś tam wychroboce…